Znaczenie rzeczy bez znaczenia
Doskonałym przykładem tej naszej anty-umiejętności jest ostatni konkurs Eurowizji. Szczerze mówiąc, nie miałby zielonego pojęcia, że coś takiego akurat się odbywało. Jeśli kiedyś te konkursy oglądałem ze znajomymi, to zawsze robiliśmy to dla tak zwanej beki i nie bardzo rozumiem ludzi, którzy traktują to przedsięwzięcie z choć odrobiną powagi. Zawsze był to synonim obciachu i nawet eksplozja disco polo tego nie zmieniła.
I teraz widzę, że Eurowizja wywołała wielkie wzburzenie w narodzie. Oto nasze jury dało Ukraińcom dużo punktów, a ukraińskie jury nie dało nam punktów w ogóle. W efekcie pojawiły się gromkie okrzyki, że sojusz polsko-ukraiński nie jest wart funta kłaków, zbliżenie naszych narodów diabli wzięli, zaś Ukraińcu to zdrajcy, którzy tylko biorą, a nic nie dają. Żeby było jeszcze dziwniej, zwolennicy orientacji ukraińskiej bronią swych racji, wskazując, że naród tamtejszy głosował na Polaka, a to wszak ważniejsze niż jakieś tam jury. Zrobiła się z tego grubsza afera, a uczestnicy internetowych – przepraszam za wyrażenie – gównoburz, wyciągają z wyników Eurowizji daleko idące wnioski geopolityczne.
A przecież trudno znaleźć we wszechświecie coś mniej istotnego niż ten konkurs. Podniecać się jego wynikami to jak oglądać schnącą farbę w charakterze pornografii. To jak żądać rozwodu, bo żona zmieniła fryzurę. I jeśli ta cała Eurowizja ma mieć jakikolwiek sens, to na jej przykładzie spróbujmy nauczyć się odróżniać rzeczy ważne od tych kompletnie pozbawionych znaczenia. To by nam się akurat przydało.