"Super Express": - Co pan czuł, czytając stenogramy z czarnych skrzynek?
Wojciech Łuczak: - Byłem wstrząśnięty, ręce mi drżały. To zapis ostatnich chwil kogoś, kto dobrowolnie wkłada głowę pod gilotynę. Piloci popełnili wszelkie możliwe błędy. Dlaczego ustawicznie, w samobójczy sposób schodzili w dół?! Przecież w tamtych warunkach podchodzenie do lądowania było jak poruszanie się po omacku, z zawiązanymi oczami.
- Dowiedzieliśmy się czegoś nowego?
- Stenogram w pełni potwierdza nasze wcześniejsze analizy, które wykazały, że w tamtych warunkach pod żadnym pozorem nie można było schodzić poniżej 120 metrów. Samolot był sprawny. Zapis potwierdza też, że radiokompas chwycił radiolatarnię. Kilkakrotnie wszystkie urządzenia alarmujące wyły i wrzeszczały, że samolot leci za nisko. Mimo to zdecydowano się lecieć coraz niżej i niżej...
- Dlaczego piloci zlekceważyli sygnały ostrzegawcze?
- Nie mam pojęcia! Ale ze stenogramów wynika, że w kabinie panował chaos. Obecny tam dowódca sił powietrznych czytał instrukcję mechanizacji skrzydeł. Konsultowano się z kabiną pasażerską. Pada zdanie, że prezydent nie podjął jeszcze decyzji. Co więcej, sprawdziła się opinia międzynarodowej komisji, że brakowało instrukcji współpracy załogi. Ta była niezdecydowana i niezgrana. Piloci najpierw mówili, że zejdą, by zobaczyć, jak jest na dole, a w razie czego odejdą, a potem zmienią kierunek. Trudno ze stenogramów wywnioskować, jaka była decyzja dowódcy - schodzimy w dół czy odchodzimy. A jednak operację podchodzenia do lądowania kontynuowano.
- Aż do momentu, który przesądził o katastrofie.
- Przełomowe było zderzenie z drzewem na bardzo małej wysokości, które odrąbało końcówkę skrzydła. Potem samolot się obrócił, zapalił i było po wszystkim.
- Jak powinni byli zareagować piloci?
- 30 minut przed katastrofą mogli jeszcze odstąpić od lądowania. Mieli 11 ton paliwa. Byłyby kłopoty organizacyjne, ale ludzie uszliby z życiem. Wcześniej piloci rozmawiali z załogą jaka-40. Jego pilot zwrócił uwagę załogi tupolewa na beznadziejne warunki na dole. I podsumował je dobitnym, wulgarnym słowem.
Wojciech Łuczak
Redaktor naczelny miesięcznika "RAPORT - wojsko, technika, obronność"