Otóż podczas świętowania "niezłomności" Polaków niechcących się pogodzić z oddaniem kraju radzieckiej strefie wpływów, bardzo często całkowicie pomija się ciemne karty historii tych młodych mężczyzn żyjących w lasach oraz uzbrojonych w karabiny i granaty. Te zaś często były jedynym powodem, dla których ludność wiejska decydowała się na oddawanie im żywności i innych surowców.
Dyskusję na temat haniebnych aspektów działalności "Wyklętych" podnosi zbulwersowana Justyna Klimasara z Lewicy.
Według młodej działaczki Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych to "haniebne święto" - To oni zaserwowali Polakom po 2 WŚ wojnę domową - twierdzi Klimasara. Jej zdaniem, podczas gdy "patrioci" odbudowywali kraj, wyklęci "woleli schować się w lesie, palić wsie".
- Ci, którzy mają odwagę ich wielbić, niech spojrzą w oczy potomkom ofiar z Zaleszan i nie tylko - pisze Klimasara na swoim Twitterze.
>>>Mocne! Doradca Dudy wytyka WIELKI BŁĄD PiS. Będzie PORUSZENIE na prawicy! [TYLKO U NAS]
Klimasarze zapewne chodzi o zbrodnię w Zaleszanach pod Hajnówką, za którą odpowiedzialna była komórka Narodowego Zjednoczenia Wojskowego kierowana przez Romualda Rajsa ps. Bury - byłego dowódcy w 3. Wileńskiej Brygadzie AK.
29 stycznia 1946 Bury i jego "żołnierze wyklęci" dokonali mordu na 16 rdzennych Podlasian wyznania prawosławnego, w tym starców i dzieci. Większość ofiar spłonęła żywcem w swoich chałupach, które zajęły się ogniem na zlecenie Burego.
Tamtej zimy oddziały Rajsa najechały w sumie na pięć prawosławnych wsi w okolicach Bielska Podlaskiego: Zanie, Zaleszany, Końcowiznę, Szpaki i Wólkę Wygonowską.
Pion śledczy IPN, który prowadził śledztwo dotyczące akcji pacyfikacyjnych Burego, przyjmuje, że ofiarami czystek etnicznych "żołnierza wyklętego" padło w sumie 79 kobiet, dzieci i mężczyzn (według członków Komitetu Rodzin Pomordowanych liczba ta była 3 razy większa), w tym aż 30 (!) furmanów, z których usług oddział korzystał przemieszczając się po okolicy.
"Wyklętym" nie obcy był też antysemityzm, który podsycano m.in. faktem, że wielu Żydów po wojnie znalazło zatrudnienie w służbach opresji komunistycznych władz. - Osobiście antysemickie zbrodnie podziemia antykomunistycznego szacowałbym na ponad 200 zabitych Żydów - mówi w wywiadzie z Krytyką Polityczną dr hab. August Grabski, historyk badający dzieje społeczności żydowskiej w Polsce.
Liczebnie, partyzantka antykomunistyczna była zaledwie cieniem świetności dawnej AK. W lecie 1944 siły AK szacowano na 390 tys. zdolnych do walki ludzi. Według szacunków IPN, w 1946 r. przez oddziały partyzanckie przewinęło się jedynie 6600-8600 osób.
Niepodległościowa partyzantka mogła się jednak poszczycić kilkoma spektakularnymi akcjami. Do jednej z takich doszło równo rok po podpisaniu kapitulacji przez III Rzeszę, 8 maja 1946, żołnierze pod dowództwem Romana "Urszula" Szczura z ugrupowania Wolność i Niezawisłość, zaatakowali więzienie Urzędu Bezpieczeństwa w Zamościu, w skutek czego uwolniono ponad 300 więźniów tamtejszego UB:
"Około 20.45 wyszli z więzienia na kolację: kierownik Działu Specjalnego [UB], Jan Kościk i jego brat Józef. >Urszula< i Stefan Pociecha poszli za nimi, rozbroili ich i przyprowadzili do więzienia. W tym czasie inni żołnierze WiN rozbroili wartownika pilnującego bramy więzienia od zewnątrz i kazali mu leżeć na ziemi. >Urszula< poprowadził Jana Kościka pod >judasza< i kazał mu poprosić o otwarcie bramy. Strażnik strzegący jej od wewnątrz, widząc swojego zwierzchnika, natychmiast wykonał polecenie. Pierwsza trójka natychmiast wbiegła do środka. Ich zadaniem było opanowanie dyżurki. >Urszula<, >Wózek< (Józef Rabiego) i Stefan Policha wpadli do tego pomieszczenia, a >Urszula< krzyknął, żeby wszyscy padli na ziemię. Lecz nikt nie zareagował. Strażnicy byli przekonani, że to jakiś żart. Wtedy >Józek< odepchnął >Urszulę< i puścił serię ze stena. Dwóch strażników zginęło na miejscu, a reszta wykonała polecenie. W tym czasie jeszcze dwie trójki weszły na teren więzienia (...). Strażnik Woźniak otwierał cele, a żołnierze WiN ustawiali uwolnionych więźniów w czwórki. Pozostałych dziewięciu partyzantów ubezpieczało bramę i najbliższe otoczenie więzienia. Kiedy, po opanowaniu kancelarii, >Miś< szedł do bramy, z bocznego pomieszczenia wyszedł strażnik i zaczął strzelać. >Miś< dostał kulę w plecy i zginął na miejscu. Stefan Policha został ranny w nogę. >Wózek< otworzył ogień i zlikwidował strzelającego strażnika. Podczas walki wybuchło zamieszanie. Zostali zabici jeszcze dwaj strażnicy więzienni. Po zakończeniu walki ustawionych w czwórki więźniów wyprowadzono w kierunku północno-zachodnim. Po przejściu jakiegoś kilometra kolumna rozsypała się, a uwolnieni więźniowie uciekli do pobliskich lasów" - czytamy w książce Tomasza Balbusa „Polski bandyta” z Zamojszczyzny.
>>>ZOBACZ TEŻ:
>"Anders" z Kozłowa. Mówią, że walczył pod Monte Cassino, jest pochowany w bezimiennym grobie!
>SUPER HISTORIA: Dziewczyny wyklęte