Teoretycznie w niedzielę 12 lipca powinniśmy poznać prezydenta, który stać będzie na czele państwa do 2025 roku. W walce o urząd ten pozostało już tylko dwóch kandydatów: walczący o reelekcję Andrzej Duda, który reprezentuje Zjednoczoną Prawicę oraz kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski. Czy tak się jednak stanie? Profesor Antoni Dudek wyraził w tej kwestii zaskakujące przypuszczenie. - Nie wykluczam scenariusza, że ten maraton wyborczy potrwa jeszcze dłużej, na przykład pół roku, czy rok.
Siedzimy wszyscy na bombie. Obym się mylił, ale Kaczyński będzie miał wielką pokusę, żeby wynik unieważnić - ocenił.
Zobacz: Emerytury Dudy i Trzaskowskiego. Wielkie pieniądze i spokój przed pięćdziesiątką!
Oczywiście, do takiego scenariusza miałoby dojść w przypadku, w którym Polacy przyznaliby zwycięstwo w drugiej turze Rafałowi Trzaskowskiemu. W jaki sposób miałoby wówczas dojść do unieważnienia? - Z punktu widzenia konstytucyjnego rzeczywiście znaleźliśmy się poza regułami i prawnicy, którzy to podnoszą, mają rację. Odpowiada za to - żeby była jasność - wyłącznie rząd PiS-u, który nie wprowadził stanu nadzwyczajnego i nie pozwolił przesunąć daty wyborów zgodnie z Konstytucją. Mamy nową Izbę Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego, która będzie orzekała o ważności wyborów. I tutaj, mimo pojawiających się podejrzeń, twierdzę, że to nie jest żadna "pisowska agentura", która unieważni wybory, jeśli im prezes każe. Tyle że PiS może sięgnąć po ciało, co do którego dyspozycyjności już jestem przekonany, czyli po Trybunał Konstytucyjny. I podstawy formalne pani Przyłębska znajdzie, bo może ogłosić, że skoro wybory się nie odbyły w najpóźniejszym konstytucyjnym terminie, czyli do 23 maja, a nie wprowadzono stanu nadzwyczajnego, to prezydent wybrany 12 lipca nie jest legalny. Wprawdzie w polskich przepisach nie ma mowy o tym, że Trybunał Konstytucyjny może unieważnić wybory, ale mieliśmy już różne hocki-klocki - tłumaczył.
Uczony tłumaczył, że głównym powodem, dla którego Kaczyński miałby się zdecydować na tak kontrowersyjny krok byłby po prostu... czas. - Trzaskowski w jednym ma rację: gdyby został prezydentem, to jest to początek końca rządów PiS-u. Po prostu system polityczny zostanie zablokowany, bo nie wierzę w harmonijną kohabitację, w jakiekolwiek porozumienie Trzaskowskiego z obecnym rządem. O ile w jakichś ważnych państwowych sprawach mógłby się z rządem dogadywać prezydent Hołownia czy prezydent Kosiniak, to nie prezydent Trzaskowski, bo cała logika polskiej polityki od 2006 roku jest zbudowana na konflikcie Platformy z PiS-em. I nagle prezydent z PO miałby się z nimi dogadywać? A niby dlaczego? Jego strategicznym celem będzie doprowadzenie do przedterminowych wyborów, które ma wygrać Platforma. To jest oczywiste. Jakoś nikt tego dzisiaj głośno nie mówi, ale taki byłby strategiczny cel tej prezydentury - przekonywał prof. Dudek.
Politolog i historyk dodał, że najprawdopodobniej różnica pomiędzy kandydatami w drugiej turze będzie naprawdę bardzo minimalna. - Frekwencja w I turze wskazuje, że na obu kandydatów może głosować po 8-9 milionów wyborców. Przy takich masach każda różnica poniżej pół miliona to już będzie różnica o włos. W tym kontekście kilkadziesiąt tysięcy to będzie nawet mniej niż o włos - mówił.
Wydaje się, że nie jest to wcale przesadzona opinia, ponieważ z najnowszej sondy umieszczonej na profilu "Super Expressu" na Facebooku wynika, że Trzaskowskiego i Dudę dzielą zaledwie... cztery głosy. A w naszym badaniu wzięło udziała aż 1609 osób, czyli więcej niż w standardowym sondażu.