Robi się to już nawet trochę nudne. Od dłuższego czasu jesteśmy zmuszeni do mimowolnego uczestniczenia w miłosnych dramatach Zjednoczonej Prawicy, którymi jej politycy szczują nas niemal każdego dnia. Czasami można poczuć się jak sąsiedzi, którzy wysłuchują małżeńskich awantur za ścianą i wciągani są w rodzinne konflikty wyjątkowo źle dobranych ludzi. Koalicjanci swoje brudy piorą publicznie, przerzucając się odpowiedzialnością za brak nici porozumienia i robią sobie wzajemne wyrzuty, kto bardziej chce to małżeństwo rozbić i kto kogo z kim zdradza. Nie brakuje scen zazdrości i prób wzbudzenia zazdrości. Robi się telenowelowo i nieznośnie. Ile można bowiem wysłuchiwać wzajemnych żali? Ile razy można słuchać, że ten czy inny koalicjant chce rozwodu lub rozwodem straszy. Na koniec okazuje się, że i tak nie mogą się rozejść. Ni nam razem, ni bez siebie żyć – hamletyzują.
Pora już chyba, żeby Zjednoczona Prawica zaczęła zachowywać się jako dorośli ludzie. Albo w końcu pójdą na terapię małżeńską i spróbują uratować ten koalicję, albo niech składają papiery rozwodowe i nie męczą już siebie i nas. Problem w tym, że jak wielu małżeństwach kredyt na mieszkanie łączy bardziej niż jakiekolwiek uczucie, tak trwanie u władzy i profity, które z tego każda partia czerpie, nie pozwala się koalicjantom rozstać raz na zawsze i zacząć wszystkiego od nowa. Obawiam się więc, że ten żenujący spektakl niczym brazylijski tasiemiec będzie ciągnął się w nieskończoność, aż ktoś w końcu pozbawi Zjednoczoną Prawicę jedynego spoiwa – władzy i synekur. Będziemy więc oglądać gorszący spór, który bardziej nadaje się na łamy kronik towarzyskich z życia patocelebrytów, niż przedmiot poważnych analiz politycznych.