"Super Express": - Śmierć "Iwana" Zirajewskiego nie jest pierwszą głośną śmiercią kluczowego świadka. Wcześniej mieliśmy ciąg podobnych zdarzeń: dwa samobójstwa w sprawie ministra Dębskiego, trzy w sprawie porwania Olewnika.
Dr Paweł Moczydłowski: - To jednak trochę dziwne. Zwłaszcza, kiedy dotyczy to aż tak wielu przypadków, w tak głośnych sprawach. Patrząc na każdy z nich indywidualnie, można jednak znaleźć motywacje, które kierowały osobami, decydującymi się na samobójstwo. Owszem, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że powód był zewnętrzny. Ale jest jedna kwestia, która często sprawdza się w więziennej rzeczywistości. I nie zawsze potrafią zrozumieć to ludzie, którzy nie mają do czynienia z tą rzeczywistością. Musimy pamiętać, że więzienni liderzy to ludzie zdeklarowani na przestępcze wartości, wewnętrzną solidarność, pogardę dla "uczciwych, pracujących frajerów", a także kapusiów, którzy zdecydowali się zeznawać. Właśnie oni mają największe wsparcie i uznanie w więziennej rzeczywistości.
- Podejrzani, o których mówimy, zostali przez liderów zaszczuci?
- Nawet więcej. Ludzie wychowani przez świat nienawiści do współpracujących z policją bądź prokuraturą, często będący nawet liderami, sami stają się tymi, którymi pomiatali, zaszczuwali, a nawet mordowali. Po tym, kiedy decydują się na współpracę z wymiarem sprawiedliwości, występuje u nich pewien efekt psychologiczny. Tak, jakby skrajny antysemita dowiedział się, że jest Żydem. Nie są to ludzie z poukładaną osobowością i ich "ja" sobie z tym nie radzi. To powoduje, że targają się na własne życie. Te prawidłowości występują w więzieniach bardzo często. Choć nie do wszystkich wspomnianych, głośnych przypadków można to odnosić.
- Na ile uzasadnione mogą być podejrzenia, że do tych głośnych samobójstw doszło jednak po naciskach z zewnątrz? Groźbach wobec rodziny, dzieci?
- To poważne hipotezy i trzeba traktować je poważnie. Pamiętajmy jednak, że więzienie jest także miejscem pozbawionym świadków, kontroli społecznej. Trenuje się w nim manipulację. Zirajewski był jednak łobuzem, który dość chytrze pogrywał sobie z wymiarem sprawiedliwości. Dostał 15 lat sypiąc kolegów, korzystał z przywilejów normalności. To był zawodowy morderca, który oblewał ludzi benzyną i podpalał, śmiejąc się przy tym. I on świetnie wiedział, że wszyscy koledzy, na których donosił, a także ich przyjaciele, tylko marzą o tym, żeby go dopaść. Podobnie jak jego rodzinę. On wydał wyrok na swoją rodzinę już wtedy, gdy zgodził się współpracować. I ci ludzie naciskaliby na niego dużo wcześniej, a nie dopiero teraz. Sądzę, że zdawali sobie jednak sprawę, że akurat takimi groźbami do niczego go nie zmuszą.
- Słysząc o podobnych sprawach, można odnieść wrażenie, że dzieje się to u nas zbyt często?
- W europejskim więziennictwie co jakiś czas mamy falę samobójstw. Polska specyfika polega np. na używaniu tych kwestii do bieżących, politycznych sporów. Obecnie sytuacja nie jest już jednak tak zła, jak na początku wieku. Wówczas więzienia były przepełnione, a na zewnątrz czekała kolejka tych, dla których zabrakło miejsc. To powodowało wzrost patologicznych zachowań.
Dr Paweł Moczydłowski
Socjolog, ekspert ds. więziennictwa w latach 1990-1994. Dyrektor generalny w Ministerstwie Sprawiedliwości