"Super Express": - Christian Wulff z powodu oskarżeń o przyjęcie korzystnie oprocentowanej pożyczki od znajomego biznesmena złożył dymisję. Półtora roku wcześniej to samo uczynił Horst Koehler. Jakieś fatum wisi nad prezydentami Republiki Federalnej?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: - Oba przypadki są zupełnie inne. Prezydentura Koehlera była bardziej dostojna, powściągliwa, a on dość osamotniony politycznie. Wulff był lokalnym politykiem uwikłanym w różne podejrzane kontakty. Miał słabość do kolorowych mediów. Obie dymisje świadczą o kryzysie prezydentury. I tu, i tam zabrakło porozumienia ponadpartyjnego. Na tym tle nowa prezydentura Joachima Gaucka dobrze wróży na przyszłość. Jest popierany przez liberałów, lewicę, chadeków i społeczeństwo.
- Jaką rolę odegrały media w nagłośnieniu afery Wulffa?
- Decydującą. Tak naprawdę to one go obaliły. Zaczęło się od prasy bulwarowej, od "Bild Zeitung", gdzie już długo przedtem pojawiały się informacje go dyskredytujące. Dopiero potem sprawę podchwyciły pozostałe gazety i krytyka nabrała charakteru regularnego.
- Skąd ten zapał niemieckich tabloidów do wykrywania afer korupcyjnych i obyczajowych?
- Kiedyś kanclerz Schroeder powiedział, że do sprawowania władzy w Niemczech trzeba mieć poparcie telewizji i "Bild Zeitung". Ta gazeta jest też najchętniej czytaną. Tzw. prasa poważna bardzo filtruje swoje informacje i rozważnie dobiera słowa - jeśli chodzi o politykę niemiecką. Inna sprawa, że dziennikarstwo śledcze jest w Niemczech słabo obecne. W tej dziedzinie prym wiodą tabloidy, również ze względu na swój charakter - poszukiwanie sensacji.
- Dymisje Koehlera i Wulffa były honorowe czy raczej wymuszone?
- W przypadku Wulffa była ona całkowicie wymuszona. Usiłował przetrwać, twierdząc do końca, że nie zrobił nic złego. Natomiast dymisja Koehlera była kompletnie niespodziewana, bo też krytyka jego poczynań nie była tak mocna. Miał już dość polityki i sam podjął decyzję o odejściu.
- Pamięta pan jakieś honorowe dymisje w III RP?
- Na pewno nie w ostatnich latach. Nie była nią bardzo spóźniona decyzja Bogdana Klicha o odejściu z rządu. Pan Arabski, który też jest współodpowiedzialny za katastrofę smoleńską, nie został wybrany na posła, a posadę w kancelarii premiera zachował. To pokazuje, że w Polsce decyduje głównie użyteczność polityczna. Przyzwoitości - nie mówiąc już o honorze - rządzący Polską politycy nie znają.
- Z czego to wynika?
- Politycy są wszędzie tacy sami - ulegają swym słabościom bądź prowokacjom. To, że w Niemczech zdarza się to rzadziej niż np. we Włoszech, wynika tylko z braku przyzwolenia społecznego. Wulffowi nie udowodniono korupcji, ale już sam urlop na koszt przyjaciół okazał się nie do zaakceptowania przez opinię publiczną. Myślę, że bierność polskiego społeczeństwa bierze się z dziedzictwa komunizmu, z mentalności post sovieticus, która przesunęła odpowiedzialność z ludzi na państwo. Z sączącej się z mediów ideologii sukcesu za wszelką cenę. Jeżeli już w liceum i na studiach toleruje się np. ściąganie prac z Internetu, to tak samo machamy ręką na wybryki polityków.
- A może prezydent w Niemczech cieszy się większym autorytetem niż w Polsce?
- Ja bym powiedział, że przede wszystkim samo państwo cieszy się większym autorytetem. Niemcy się ze swoim państwem identyfikują. Stąd ich oburzenie w sprawie Wulffa. Jak ktoś ma piękny ogródek, to nie chce, by ktoś mu wrzucał tam śmieci albo deptał klomby kwiatów. A jak mamy dookoła śmieci, to nie wiemy, że stać nas na ład i porządek i jeden śmieć czy chwast więcej nie robi różnicy. W Niemczech panuje zupełnie inny typ komunikacji między dziennikarzami a politykami. U nas na polityków się krzyczy i wyzywa ich, a tam cieszą się poważaniem nawet wśród wrogów.
- Zdarza się w Niemczech, by jakiś pośledni poseł obrażał publicznie prezydenta?
- Absolutnie nie. Myślę też, że takich panów jak Palikot, Niesiołowski czy Kutz nigdy nie wybrano by do Bundestagu. Dla Niemców to byłaby obraza Republiki Federalnej. Niestety, w Polsce tacy ludzie pojawiali się na każdym etapie naszej młodej demokracji. Pozwalając im na reprezentowanie nas w Sejmie, mówimy też coś
Zdzisław Krasnodębski
Socjolog i filozof, profesor Uniwersytetu w Bremie