Symbolem bezradności PiS jest reakcja na gigantyczny wyciek danych z rajów podatkowych, znany jako "Panama Papers". Jedyne na co się bowiem zdobyli rządzący, to zwołanie przez ministra Ziobrę zespołu śledczych, którzy mają zbadać polskie wątki tej afery. Z tego, co dociera do opinii publicznej, wynika, że całe to prężenie muskułów sprowadza się do analizy ujawnionych przez dziennikarzy dokumentów. Mało to imponujące, ale przynajmniej wiadomo, że stary dobry Zbigniew Ziobro ma się dobrze - dokładnie tak jak poprzednio, kiedy był ministrem sprawiedliwości, robi dużo dymu, z którego zupełnie nic nie wynika.
Tym bardziej że większość ujawnionych w Panama Papers przykładów wyprowadzania pieniędzy z Polski z dużym prawdopodobieństwem nie nosiła znamion przestępstwa. Co bardziej obrotni i odpowiednio majętni korzystali z usług sprawnych prawników i księgowych, którzy potrafili znaleźć luki w systemie podatkowym, by całkowicie legalnie zagrać na nosie polskiemu fiskusowi. Walka z tym procederem to nie machanie szabelką, ale poszukiwanie takich rozwiązań systemowych, które znacząco go utrudnią. A te albo rodzą się w bólach - jak klauzula obejścia prawa podatkowego - albo nie mieszczą się w ogóle w głowach rządzących.
Kiedy w zeszłym roku NIK publikowała raport na temat wyprowadzania pieniędzy z Polski przez firmy zagraniczne, wskazywała w nim, że jednym z fundamentalnych problemów (oprócz braku wspomnianej klauzuli) jest słabe przygotowanie kontrolerów skarbówki. Mają oni zbyt małą wiedzę, by radzić sobie z pomysłowością co bardziej ogarniętych księgowych, pracujących na usługach największych firm. Skupiają się więc na sprawach łatwych i oczywistych, czyli na kontroli najmniejszych przedsiębiorców, rekompensując tym sobie nieśmiałość wobec wielkiego kapitału. Zamiast więc dawać się wyszumieć ministrowi Ziobrze, rząd powinien na dobry początek wziąć sobie do serca sugestie NIK. Gdyby zaczął w tej materii działać z równą werwą, z jaką walczy z domniemanym rozpasaniem wymiaru sprawiedliwości czy tropi postkomunistyczne spiski, znalazłby w końcu pieniądze na swoje szumne zapowiedzi prospołeczne.
Zobacz także: Janusz Korwin-Mikke: Życie w dżungli