"Super Express": - Co sądzi pan o przeszukaniu bagażu Lecha Wałęsy na lotnisku w Londynie?
Zbigniew Zieliński: - Zapomnieliśmy, że Lech Wałęsa, przesiadając się na fotel głowy państwa, nadal był skromnym elektrykiem o charakterystycznej retoryce. To chyba nam uciekło. Trzeba go przyjmować takim, jaki on jest. Świat zapamiętał go jako ikonę Solidarności, jednego z dwóch, obok Jana Pawła II, Polaków znanych na całym świecie...
Przeczytaj też: Wałęsa szmuglował 6 litrów szampana: WSTYD!
- Co nie zmienia faktu, że sytuacja na lotnisku była krępująca.
- Albo służby brytyjskie były niedoinformowane, albo nasza ambasada nie zadziałała jak należy. Każdy, komu publicznie przeszukuje się rzeczy osobiste, wywleka bieliznę, czuje się nieswojo. Co dopiero była głowa państwa i noblista?
- Wywleczono też cztery butelki szampana... Lech Wałęsa miał prawo wnieść je na pokład pomimo przepisów bezpieczeństwa?
- Urzędnik na lotnisku powinien chyba przymknąć na to oko. Nawet jeśli przepisy stanowią inaczej. Bezpieczeństwo oczywiście ma priorytet, ale można to było załatwić w inny sposób. Prezydent nie musi znać wszystkich przepisów.
- W takim razie może powinna je znać osoba z ambasady, która mu towarzyszyła?
- Ktoś musiał coś zaniedbać. Ta osoba powinna pomóc w spornych sytuacjach. Jeśli chodzi o te butelki, to byłbym ostrożny w traktowaniu tej sprawy tak formalnie. Zabrakło kurtuazji i dyplomatycznego podejścia. Niepotrzebnie zrobiono z tego wielkie halo. To niepotrzebne. Co, gdyby w podobnej sytuacji znalazł się były papież Joseph Ratzinger?
Zobacz także: Dyplomatyczna wojna o majtki Lecha Wałęsy
- Nie słyszałem, żeby były papież usiłował wnieść na pokład samolotu kilka butelek alkoholu.
- Ale gdyby taka sytuacja zaistniała, nie wyobrażam sobie, by potraktowano go podobnie.
Zbigniew Zieliński
Znawca etykiety i protokołu dyplomatycznego