Zbigniew Janas o Vaclavie Havlu: Świetnie gotował, ale nie wkręcał żarówek

2011-12-20 17:05

Zbigniew Janas w rozmowie z "Super Expressem" wspomina zmarlego Vaclava Havla.

"Super Express": - Vaclav Havel miał w sobie więcej z nobliwego intelektualisty i polityka czy człowieka o szwejkowskiej naturze?

Zbigniew Janas: - W jego przypadku te dwie charakterystyki świetnie się komponowały. Pamiętam bardzo dobrze, kiedy w sierpniu 1989 roku, czyli jeszcze przed aksamitną rewolucją, gościliśmy u Vaclava i jego żony Olgi w ich domu. Środowisko Karty 77 naciskało wtedy na niego, aby wezwał Czechów do masowych demonstracji w Pradze. Mówił nam, że od wielu nocy w ogóle nie śpi, bo ma świadomość, iż ludzie odpowiedzą na jego wezwanie, ale jednocześnie miał informacje, że władza szykuje jakieś prowokacje i może zacząć strzelać do ludzi. To pokazywało, że tam, gdzie miał do podjęcia ważne decyzje, był poważnym politykiem i działaczem społecznym. Choć nie brakowało w nim cech prawdziwego Czecha, który miał szwejkowskie podejście do życia. Obrazuje to wiele anegdot, na których opowiedzenie przyjdzie jeszcze czas.

- Zapamiętamy go jako człowieka, który się nie rozstawał z papierosami i kuflem piwa. To chyba też nie do końca pasowało nam do tradycyjnego obrazu męża stanu.

- Tak, choć mężem stanu był bez wątpienia. Jednak teraz, kiedy w tych smutnych dniach wiele o nim rozmawiam, łapię się na tym, że na wspomnienie o nim mimowolnie się uśmiecham. Przypominam go sobie z naszych spotkań i wspólnych zdjęć i mam przed oczami jego pełen ciepła i serdeczności uśmiech, który rzadko schodził mu z twarzy. To chyba najlepiej określa go jako człowieka.

- Człowieka, który do końca pozostał sobą i nie dał się zwariować ciążącej na nim odpowiedzialności i wielkiej sławie, która go otaczała?

- Tak, zawsze znalazł czas, żeby spotkać się ze starymi znajomymi na piwie, przy którym toczyliśmy wiele inspirujących rozmów. Pamiętam też, że kiedy zapraszał nas do domu, zawsze ugościł nas wspaniałymi potrawami, bo oprócz tego, że był wielkim pisarzem, intelektualistą i politykiem, potrafił też świetnie gotować.

- Jako doskonały kucharz miał jakieś popisowe danie?

- Ja najbardziej zapamiętałem smak zupy cebulowej, którą dla nas przygotował. Wiem też z opowieści innych, którzy go znali, że robił najlepszy gulasz z knedliczkami. Warto zresztą dodać w tym miejscu, że był też niezwykłym gospodarzem. Pamiętam, że choćby jeszcze w latach 80., kiedy go odwiedziliśmy, wywiesił przed domem wielki transparent "Wiwat, Solidarność", chociaż wiedział, że jest cały czas pod obserwacją tajnych służb.

- Pana zdaniem Havel był urodzonym optymistą czy lubił sobie ponarzekać?

- Na tyle, na ile go znałem, nie nazwałbym go raczej huraoptymistą. Wynikało to chyba z faktu, że jako pisarz miał świadomość ułomności ludzkiej natury. Niemniej widział w ludziach dużo dobrego, bo mimo wszystko spotkało go też dużo dobrego w życiu.

- Jak choćby jego ukochana pierwsza żona, Olga?

- Choćby ona. Niezmiernie ją kochał i zajmowała w jego życiu specjalne miejsce. Spędzili ze sobą wiele lat, a ona, nawet w najczarniejszych chwilach ich wspólnego życia, stała przy nim. Co ciekawe, miała jednak opinię twardej kobiety i każdy wiedział, że lepiej z nią nie zadzierać. My, jako ich goście, byliśmy na specjalnych prawach, ale wiem, że niektórzy bali się odwiedzać Olgę (śmiech). Dbała jednak o to, żeby ich dom w najgorszych czasach komunizmu funkcjonował normalnie. Często zresztą Vaclav nie najlepiej radził sobie z codziennymi życiowymi sprawami.

- Olga dbała, żeby mu w tym wszystkim pomóc?

- Oczywiście. Zresztą takie historie bardzo pięknie o nim świadczą. Był po prostu człowiekiem z krwi i kości, który z jednej strony był wybitnym intelektualistą, a z drugiej - miał problemy, żeby wkręcić żarówkę, czego świadkiem była nasza znajoma.

- Jak było z Dagmarą?

- W Czechach wielu krytykowało to, że zdecydował się na ślub z nią niedługo po śmierci Olgi. Pamiętam tę krytykę. Uważam jednak, że miał prawo do szczęścia. Pamiętajmy bowiem, że uciekły mu całe lata życia. Nie sądzę też, żeby Olga miała coś przeciwko temu związkowi. Poznałem kiedyś Dagmarę i wiem, że jest niezwykle ciepłą i opiekuńczą osobą, która dbała o Vaclava przez ostatnie lata.

- Znając opowieści i o Oldze, i o Dagmarze można powiedzieć, że miał w swoim życiu szczęście do kobiet, z którymi się związał?

- Zdecydowanie miał i bez wątpienia to szczęście mu się należało.

Zbigniew Janas

Działacz opozycji w PRL. Przyjaciel Vaclava Havla