"Super Express": - Jest pan objęty zakazem wjazdu na terytorium Ukrainy. Dlaczego?
Zbigniew Bujak: - Byłem niedawno w Charkowie na zjeździe 120 delegatów z ponad 80 euromajdanów z całej Ukrainy. Umawiałem się, że tam wrócę, ale wygląda na to, że będzie to niemożliwe.
- Jak się pan znalazł w Charkowie?
- Wysłało mnie Stowarzyszenie Wolnego Słowa grupujące członków opozycji demokratycznej z okresu PRL. Mam poczucie, że w Charkowie tworzy się nowa, świeża, głęboka myśl polityczna i strategiczna dla Ukrainy.
Patrz: UKRAINA: Berkut robi zdjęcia NAGICH DEMONSTRANTÓW Tak milicja znęca się nad opozycją! WIDEO
- Tymczasem główny ciężar bieżących wydarzeń w tym kraju spoczywa jednak na Kijowie. Barykady, płomienie, siły bezpieczeństwa używające ostrej amunicji...
- To do złudzenia przypomina taktykę, która w Polsce wyznaczała szlak do wprowadzenia stanu wojennego. Jest to taktyka polegająca na wywołaniu poczucia zmęczenia. Zmęczenia, które powoduje - jak już się ten stan wojenny wprowadza - że większość obywateli odetchnie z ulgą, że wreszcie panuje spokój. Wydaje mi się, że Janukowycz jest bardzo dobrym uczniem tego okresu polskiej polityki. Potrzebny jest jeszcze jeden element - brak obserwatorów zagranicznych. Bo z nimi coś trzeba zrobić - zatrzymać, wydalić - a to rodzi problemy dyplomatyczne. Stąd rozumiem logikę decyzji o zakazie wjazdu dla mnie. Jeszcze raz powtórzę, że bardzo tego żałuję, bo bardzo bym chciał tam pojechać jeszcze raz - i to właśnie na wschód tego kraju.
- Dlaczego właśnie na wschód?
- Dzięki temu wyjazdowi wreszcie zrozumiałem, dlaczego polityce rosyjskiej tak bardzo zależy na wschodzie Ukrainy. Zrozumiałem też, w czym do tej pory tkwiła wielka słabość tego, co się działo w trakcie pomarańczowej rewolucji w Kijowie i tego, co się dzieje tam teraz.
- A mianowicie?
- Tam się nie docenia potencjału wschodu Ukrainy. A Moskwa go docenia. Tymczasem w Kijowie nie mówi się o potencjale tego regionu, bo mówi się o jego zrusyfikowaniu. A jeżeli już się mówi o gospodarce, to mówi się, że znajduje się tam przestarzały przemysł ciężki i wydobywczy.
- A co pan tam zobaczył?
- Otworzyły mi się oczy ze zdumienia. Byłem w nowoczesnym europejskim mieście. Byłem w mieście, w którym jest dwadzieścia wyższych uczelni z trzystoma tysiącami studentów. Poziom naukowy tych placówek jest na najwyższym światowym poziomie. Owszem, jest tam przemysł, który się rozsypuje
- i mają z tym duży problem - ale jest to przemysł zbrojeniowy przeznaczony do tworzenia najnowocześniejszych technologii.
- Ale to nie jest nowość. Według statystyk to wschód jest najbogatszą częścią tego kraju, to mieszkańcy wschodnich regionów - plus mieszkańcy znajdującej się w centrum kraju stolicy - żyją statystycznie na najwyższym poziomie i to wschód wypracowuje większość PKB Ukrainy.
- Zgadza się. Jeżeli pytamy, czy Ukraina jest gotowa do wstąpienia do Unii Europejskiej, to trzeba odpowiedzieć: wschód jest gotowy.
- No i tu się natykamy na pewien paradoks: to nie wschód ciągnie do Unii Europejskiej...
- Ale to się zmienia. Ja się nie dziwię Ukraińcom ze wschodu, bo obserwuję, jak są postrzegani przez Ukraińców z zachodu, którzy uważają się za tych lepszych - bardziej ukraińskich. Zwłaszcza elita intelektualna z zachodu z wyższością patrzy na wschód. Oni tam w Charkowie i w Doniecku źle się z tym czują i dlatego nie dziwię się, że się zwrócili ku Janukowyczowi. Ale on tam słabnie - nie może liczyć na tak duże poparcie jak wcześniej. Ja próbowałem rozmawiać z ludźmi od Janukowycza, ale się do mnie nawet słowem nie odezwali. Później się dowiedziałem, że oni mają zakaz rozmawiania z kimkolwiek. Zdarzyło się też tak, że kiedy sami przyszli na nasz wiec, to oddzielił nas kordon milicji. Ale nie po to, aby bić, ale po to właśnie, abyśmy nie rozmawiali.
- Ale w Kijowie jest bicie...
- Dlatego ja uważam, że to, co się wydarzyło w Charkowie, to jest jakościowy skok, jeżeli chodzi o rozwiązywanie sporów na Ukrainie. Było to bardzo podobne do spotkania w Gdańsku 17 września 1980 r., kiedy podjęliśmy decyzję o przekształcaniu komitetów strajkowych w całym kraju w jedną ogólnokrajową organizację. Muszę nawet powiedzieć, że zrobili to sprawniej niż my. Im to zajęło dwa dni, a nam kilka tygodni.
- Pan widzi wiele analogii między Polską lat osiemdziesiątych a współczesną Ukrainą. Ale w Polsce prawie sto procent obywateli mówiło tym samym językiem i uważało się za członków tego samego narodu. Tymczasem na Ukrainie - na 45,5 miliona obywateli - ponad 15 milionów nie mówi w języku urzędowym, lecz po rosyjsku, a prawie 8 milionów wprost deklaruje się jako Rosjanie.
- No i właśnie spotkanie w Charkowie wiąże Ukrainę w jeden organizm - chroni ją przed podziałem i przed wpływami rosyjskimi. Rosja wie, gdzie rodzi się zagrożenie.