Ryszard Bugaj: Zapewne nie pójdę na pierwszą turę

2010-06-17 21:21

Obietnice gospodarcze głównych kandydatów w walce o urząd prezydenta RP i realne możliwości realizacji tych zapowiedzi ocenia prof. Ryszard Bugaj

"Super Express": - Kandydaci na prezydenta lubią mówić o gospodarce. Na ile prezydent może mieć jednak realny wpływ na tę dziedzinę, a na ile są to puste obietnice?

Prof. Ryszard Bugaj: - Wbrew temu co się twierdzi, prezydent ma tu ogromne możliwości. Na sprawy gospodarcze wpływa choćby poprzez ustawy. Od jego weta wiele zależy. Można powiedzieć, że prezydent wart jest dobrych kilkudziesięciu posłów. Ma zresztą mandat do sprzeciwiania się większości rządowej. W naszych warunkach jest wybierany większą liczbą głosów niż koalicja. I choć rząd twierdzi inaczej, to prezydent nie jest też od pomagania premierowi. On ma zajmować samodzielne stanowisko. Ważyć racje, pilnować pewnej równowagi interesów. To rząd ma konstytucyjne prawo być stronniczym i reprezentować tych, którzy na niego głosowali.

- Główny oręż to weto wobec ustaw i zmian w przepisach?

- Zdecydowanie nie. Niedocenianym instrumentem jest odwoływanie się do opinii publicznej. Zwłaszcza, gdy prezydent jest jako tako popularny. Z tym wiąże się prawo inicjatywy ustawodawczej. To, że prezydenci Kaczyński, Kwaśniewski i Wałęsa słabo z tego korzystali, to był raczej błąd zaniechania niż norma polityczna. Prezydent może też zwracać się do Trybunału Konstytucyjnego. Wszystkie ustawy, z budżetową na czele, Trybunał może zakwestionować. Na przykład powołując się na zapis w konstytucji o gwarancji praw socjalnych. Jest tu problem artykułu 2 Konstytucji RP. Artykułu, którego Trybunał może nie lubi, ale mówi on o Polsce jako demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Sędziowie mogą mieć okazję się nim posłużyć, jeżeli jakieś ustawy będą w ten zapis godziły.

- Kiedy posłuchać Kaczyńskiego i Komorowskiego wydaje się, że między nimi nie ma istotnych różnic w kwestiach gospodarczych.

- Nie przypadkiem użył pan tu słowa "wydaje się". Dwaj główni kandydaci nie chcą bowiem zajmować stanowiska w kluczowych sprawach. To nie do pomyślenia na Zachodzie, zwłaszcza w sytuacji kryzysu! Żaden nie chce powiedzieć: to będę wetował, a to wspierał. I dla wielu wyborców jest to problem. Wiem, dlaczego nie chcę głosować na Komorowskiego. Po pierwsze, za strzelanie do zwierząt, a po drugie, jest konserwatywnym liberałem. Niestety, wciąż nie dano mi powodów, by głosować na Jarosława Kaczyńskiego.

- Może po prostu będzie kontynuował to, co wcześniej? Nieco zmodyfikowane…

- Ale u obu kandydatów wygląda to na jakieś gry, zależne od nastrojów społecznych. Obywatele mają zaś prawo wybrać kogoś, kto z ich punktu widzenia jest przewidywalny. I dlatego na pierwszą turę wyborów chyba w ogóle nie pójdę. A przed drugą mocno się zastanowię.

- To niecodzienna deklaracja, jak na polityka i byłego doradcę prezydenta.

W mediach wypisuje się, że udział w wyborach jest obywatelskim obowiązkiem. To nieprawda. To jest prawo, a nie obowiązek. I obywatele mają prawo powiedzieć, że nie dostali zadowalającej oferty i czekają na lepszą. Co bowiem oferują kandydaci? Owszem, możemy przypuszczać, że Komorowski reprezentujący partię liberalną będzie prezentował taki zestaw poglądów. Ale to są tylko mętne przypuszczenia. Bo czytam wypowiedzi Jana Krzysztofa Bieleckiego, który mówi o sektorze publicznym w gospodarce rzeczy, które z moich ust byłyby ocenione jako populistyczne. Oczywiście ja się cieszę, że on to mówi. Ale na litość boską trochę konsekwencji! Wybory nie mogą opierać się tylko na tym, kto jakiego ma psa, rodzinę czy nawet gafach. Choć liczba gaf Komorowskiego jest dla mnie zaskoczeniem.

- Kaczyński i Komorowski nie pojawili się w polityce wczoraj. Znamy wiele ich poprzednich działań i poglądów.

- Mogliby więc powiedzieć, że z czegoś się wycofują, coś innego chcą zmienić. Nie mogą milczeć! Dziś mamy zaś sytua-cję, w której rząd Tuska nie spieszy się do euro i zwiększa deficyt, choć do niedawna zwolenników takich posunięć uważał za nienormalnych. Z drugiej strony Kaczyński chwali niesłychanie prostacką i naiwną ustawę ministra Wilczka. Poparłem PiS w 2005 roku. W 2007 roku już nie. I to z dwóch powodów. Pierwszym były obskurne figury aliantów: Leppera i Giertycha. Drugim realizacja programu "Solidarnej Polski" przez prof. Zytę Gilowską, która do niedawna była wizytówką "Polski liberalnej". Przecież ta zmienność może doprowadzić wyborcę do schizofrenii! Owszem za tym stoi po części odrobina cynizmu, ale też niestety niekompetencja. PiS nie podjął próby sformułowania alternatywy dla koncepcji liberalnej. Wolał poprzestać na polityce doraźnej, z dnia na dzień.

Prof. Ryszard Bugaj

Ekonomista, doradca ekonomiczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pracownik PAN