Zaniechania rządu
Rok temu, przy rekordowej frekwencji, zmieniła się władza. Po roku nastroje nie są już tak entuzjastyczne. Kilka rzeczy się udało, z odzyskaniem europejskich środków z KPO na czele, ale olbrzymia część wyborczych obietnic nie została zrealizowana. Narasta kryzys w niedofinansowanej ochronie zdrowia, nadal marnie zarabia budżetówka. Zamiast zapowiadanego odpartyjnienia spółek i agencji nowa ekipa obsadziła je aparatczykami. Listę rozczarowań można ciągnąć długo. Na te zarzuty władza odpowiada, że niewiele może zrobić, bo finansowa kołdra jest za krótka.
Jest to po części prawda, ale to równanie ma też drugą stronę. Wielkie korporacje, milionerzy, firmy deweloperskie, banki płacą w Polsce bardzo niskie podatki od swoich bardzo wysokich zysków. Rząd nie zrobił nic, żeby dochody budżetowe zwiększyć. Przeciwnie, ciągle dyskutuje nad kolejnymi prezentami dla zamożnych. Są też sprawy, w których do spełnienia obietnic nie potrzeba było wielkich pieniędzy. Od wyborczyń, które głosowały jesienią zeszłego roku za zmianą, ciągle słyszę, że nie rozumieją, dlaczego ciągle nie złagodzono ustawy antyaborcyjnej. Pytają, jak to jest, że państwo nie ma pieniędzy na leczenie chorych, a rosną wydatki na Fundusz Kościelny. Dlaczego nie ma ciągle nawet związków partnerskich?
Tusk łamie obietnice
To zaniechania. Ale są też sprawy, w których Tusk dziarsko idzie w odwrotnym kierunku, niż to obiecywał przed wyborami. Jaskrawym przykładem była w tym tygodniu awantura o prawo do azylu. To ABC prawa międzynarodowego - jeśli ktoś ucieka przed prześladowaniami, może złożyć wniosek o azyl. Państwo powinno go rzetelnie sprawdzić. Jeśli komuś azyl się należy, to go przyznać. Rok temu wyborcy szli do urn także po to, żeby rząd przestrzegał praw człowieka i szanował europejskie standardy.
Tymczasem premier obwieścił światu, że zamierza to prawo wyrzucić do kosza. Jego partyjni koledzy zaatakowali brutalnie organizacje pozarządowe, które stoją na straży praw człowieka. Zapachniało PiS-em. Podobno to się premierowi politycznie opłaca. Podobno wyszło mu z badań, że takie wdzięczenie się do wyborców skrajnej prawicy pomoże jego partii w wyborach prezydenckich. Polityczni „realiści” zaczęli cmokać z podziwem, jaki to wyrafinowany ruch polityczny. Szczerze mówiąc, myślę, że ten „realizm” ma krótkie nogi. Można oczywiście pokazywać wyborcom, którzy rok temu głosowali za zmianą, że ma się ich w nosie. Można takimi gestami wywoływać kolejne awantury, przykrywać narastające problemy w ochronie zdrowia czy w budżetówce. Na koniec jednak przychodzi rachunek - taki, jak ten, który rok temu przyszedł na Nowogrodzką.