Neoliberalne Dziady
Przed nami Halloween, Wszystkich Świętych czy - jak kto woli - Dziady. Nie wiem, czy to z tej okazji, ale znów jakby głośniej słychać wywoływanie duchów z przeszłości. Czytam wywiad z liberalną polityczką - z młodszego pokolenia! - która opowiada, jak to wspaniale poradziłby sobie teraz Balcerowicz. O bezrobociu i tysiącach ludzkich tragedii, do których doprowadziło ostre schładzanie gospodarki, nie wspomina. Słucham medialnych ekspertów, którzy suflują, że najlepszy sposób na problemy to zabrać pieniądze dzieciom, ciąć po wynagrodzeniach i - jakże by inaczej - obniżyć podatki dla bogatych, żeby "rozruszać gospodarkę". Jak konkretnie to obniży ceny prądu czy odbuduje porwane łańcuchy dostaw - nie wiadomo.
Takie myśli nawiedzają niestety nie tylko pato-liberałów z Konfederacji. Płyną też od przedsiębiorców-celebrytów czy komentatorów kibicujących Koalicji Obywatelskiej. "Plebs ma za dobrze, powinien pracować więcej i ciężej, niż dotąd, koniec z dobrymi czasami, za dużo dostaliście od państwa. Rozdawnictwo psuje gospodarkę" - słyszą w telewizji ludzie, którzy ledwo utrzymują nos ponad powierzchnią wody. Ostatnio takimi receptami dzielił się w TVN24 znany milioner, prezes Janusz Filipiak. Pomstowanie na rozdawnictwo ma w jego wykonaniu szczególny posmak. Jak można się dowiedzieć w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów, firma pana prezesa dostała od państwa pomoc o nominalnej wartości ponad 90 milionów złotych. Takie rozdawnictwo jakoś dziwnie jednak nikomu nie przeszkadza.
Czy oszczędzanie kosztem biednych, żeby zrobić prezenty milionerom, działa? Ostatnio możemy podziwiać praktyczny test tej polityki - w Wielkiej Brytanii. Torysi przez lata wywoływali tam ducha Margaret Thatcher. Ostatnio przeszli od słów do czynów. Premier Liz Truss postawiła na gwałtowne obniżenie podatków dla najbogatszych, wykopując wielką dziurę w budżecie. Truss miała w nosie rosnące koszty życia i ogrzewania, poszła na wojnę ze związkami, zignorowała strajki w przemyśle i w usługach publicznych. Zrealizowała dokładnie te postulaty, za wygłaszanie których polskie media głaszczą polityka po głowie i chwalą, że "zna się na gospodarce".
Skutki są opłakane. Po ogłoszeniu rządowych planów gospodarka zareagowała bardzo źle. Kraj znalazł się w poważnych finansowych tarapatach. Rozwalenie budżetu, żeby zrobić prezenty milionerom, nie spodobało się nawet Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Z Wielkiej Brytanii wycofują się kolejni inwestorzy, którzy oceniają, że w wyniku cięć gospodarka będzie niestabilna. Poziom życia się obniżył, traci realna gospodarka.
Torysi zapłacą za to wywoływanie duchów potężną cenę polityczną. Ich poparcie też spada na dno. Oby klęska Truss otrzeźwiła nieco środowiska, które ciągnie do takich pomysłów. Bo czasy są wystarczająco ciężkie i bez upiorów z epoki Thatcher.