Mateusz Morawiecki przepycha właśnie wielki prezent dla banków. Z kieszeni Kowalskiego, który zarabia średnią krajową, rząd wyjmie co miesiąc sto złotych - i wrzuci je do giełdowej ruletki. Czy tego chcemy, czy nie, zostaniemy zapisani do prywatnych funduszy inwestycyjnych. To nie wszystko. Do banków popłyną też grube miliardy z budżetu. Co roku rząd będzie pompować na dopłaty do tego systemu pięć razy więcej pieniędzy, niż wydajemy na żłobki.
Finansiści już zacierają ręce - rząd będzie im bezpłatnie naganiać klientów. Program reklamowano jako dobrowolny, ale w praktyce z systemu niełatwo się wypisać. Nie wystarczy raz powiedzieć: nie. I tak po dwóch latach zostaniemy znowu zapisani do kolejnego funduszu. Automatycznie i bez pytania o zdanie. Nie zdążyłeś wysłać pisma na czas? Przegapiłeś termin? Płacisz.
Dla banków to złoty biznes. Pieniądze teoretycznie należą do klienta, ale nie da się ich łatwo wycofać. Fundusze nie muszą się przejmować, czy klient zyskuje. Dopóki na koncie jest choć jedna złotówka, mogą pobierać opłatę za zarządzanie. Także wtedy, jeśli właśnie przetracają składki.
Prywatne banki umieją zadbać o wpływy polityczne. Służy im zjawisko obrotowych drzwi. Bankierzy obejmują stanowiska w rządach, żeby dbać o swoje interesy. Politycy, w nagrodę za korzystne dla banków decyzje, dostają lukratywne posady doradców. Ten proceder ma miejsce na samych szczytach władzy. Były szef Komisji Europejskiej zasiada dziś we władzach banku Goldman Sachs odpowiedzialnego za ostatni kryzys gospodarczy. Ale nie inaczej jest przecież w Polsce.
20 lat temu pewien młody człowiek, znany głównie z nazwiska swojego taty, został radnym Akcji Wyborczej Solidarność. Trwała epoka złodziejskiej prywatyzacji, państwo pozbywało się właśnie banków. Jednym z nich był Bank Zachodni. O tej transakcji do dziś krążą legendy. Młody radny AWS był co prawda historykiem (magisterkę pisał o działalności opozycyjnej taty), ale od wczesnej młodości czuł pociąg do rad nadzorczych. Dolnośląski sejmik nie mógł zaspokoić jego ambicji. W 1998 r. zdobył wyjątkowe trofeum: z politycznego nadania trafił do władz prywatyzowanego banku. Nowi właściciele świetnie odnaleźli się w lokalnym układzie politycznym. Zainwestowali w radnego, który chętnie dawał twarz decyzjom podejmowanym w zagranicznej centrali.
Ten młody radny nazywał się Mateusz Morawiecki. Komu służy dzisiaj? Warto zadać to pytanie, zanim miliardy z budżetu trafią pod kontrolę prywatnych funduszy inwestycyjnych.