Osobiście nie byłbym aż takim pesymistą. Owszem, Białoruś jest całkowicie uzależniona od Rosji, owszem, im dłużej Łukaszenka wbrew swojemu społeczeństwu będzie u władzy, tym większą cenę za to będzie płacił mecenasowi na Kremlu, a rozliczał się będzie niezależnością rządzonego przez siebie kraju. Jest duża obawa, że kolejne obszary państwa, które świadczą o jego suwerenności będą pod rosyjską kontrolą. Z polskiego – i zachodniego punktu widzenia – to zwłaszcza pogłębienie integracji wojskowej i utrata przez Białoruś niezależności wojskowej. Mówi się też o połączeniu systemów podatkowych Rosji i Białorusi. To stworzenie ubezwłasnowolnionego rosyjskiego satelity w kluczowym dla Zachodu i Rosji miejscu Europy. Po aresztowaniu Ramana Pratasiewicza i zachodnich sankcjach Rosja na pewno będzie naciskać, by te elementy integracji przyspieszyć, a Łukaszenka nie będzie już miał gdzie uciekać, bo popalił za sobą większość mostów.
Nie grozi nam jednak zniknięcie Białorusi z mapy Europy. Rosji na aneksję 10 milionowego państwa po prostu nie stać. Do tego dochodzi nastawienie białoruskiego społeczeństwa – co prawda stłamszonego przez Łukaszenkę, ale jednak pewnego jak nigdy swojej odrębności od Rosji i odrzucającego jakiekolwiek formy integracji z Rosją. Czynnik, z którym nawet Putin musi się liczyć. Próbom „pogłębionej integracji” może się też sprzeciwiać łukaszenkowski establishment – dziś właściciele Białorusi, a po utracie resztek suwerenności jedynie lokalna elita wielkiej Rosji, uzależniona nie rosyjskiej oligarchii politycznej i biznesowej.
Trudno być dziś optymistą jeśli chodzi o przyszłość Białorusi, są jednak czynniki, które sprawiają, że najczarniejsze scenariusze mogą się jednak nie spełnić. To dobrze i dla Białorusi, i dla Polski.