- Jeśli ktoś się boi Trumpa lub uważa po prostu, że Europa powinna bardziej zaangażować się w budowę własnego bezpieczeństwa, to powinien podejmować odpowiednie decyzje. A szczerze mówiąc, poważnych decyzji, które by wzmacniały europejski potencjał obronny, jest trochę mało – mówi Robert Pszczel, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, były dyplomata, wieloletni urzędnik w Sekretariacie Kwatery Głównej NATO w Brukseli. W latach 2010–2015 Dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie.
W NATO wyleczyli się w końcu z iluzji
„Super Express”: - Zakończony w Waszyngtonie szczyt NATO odbywał się w warunkach w zasadzie otwartego konfliktu, który Rosja wypowiedziała Sojuszowi i na tle amerykańskich wyborów, które określą, czy Stanami Zjednoczonymi będzie rządził przyjazny Sojuszowi prezydent, czy jednak wrogi wobec niego Donald Trump. Czy w takich warunkach przywódcom NATO coś się na tym szczycie udało osiągnąć?
Robert Pszczel: - To był szczyt jubileuszowy, ale raczej nie historyczny. Może nie był to nawet szczyt na „piątkę”. Jednak i oczekiwania wobec jego efektów nie były zbyt wysokie. Bez wątpienia NATO boryka się z problemami, które mają charakter strukturalny. Dosyć późno przyszło otrzeźwienie po latach iluzji dotyczących bezpieczeństwa w Europie, które żywiono wobec Rosji. Nie jest łatwo szybko te lata zaniedbań nadrobić.
- Ale czy rzeczywiście to otrzeźwienie przyszło?
- Sądząc choćby po języku deklaracji po szczycie, wygląda jednak na to, że te iluzje są już za nami. Jasno zdefiniowano zagrożenie, jakie dla NATO przedstawia obecna polityka Rosji. To coś co poprzedziło wiele zmian na przestrzeni ostatnich lat, choćby jeśli chodzi o plany obronne, które coraz bardziej przypominają te z czasów zimnej wojny, czy obecność wojskową w naszej części Europy naszych sojuszników. To są konkretny.
NATO dało Ukrainie maksimum tego, co może
- Czyli na plus?
- Zdecydowanie. Mimo wszystkich problemów, to że szczyt pokazał jedność Sojuszu należy uznać za osiągnięcie. Tak samo jako decyzję o koordynacji pomocy dla Ukrainy, którą bierze na siebie NATO. Biorąc pod uwagę uwarunkowania polityczne wśród państwach członkowskich, osiągnięto w tej sprawie maksimum tego, co Sojusz może w tym momencie zaproponować. To jednak znaczący pakiet. Nie trzeba też nikomu tłumaczyć, że bezpieczeństwo Ukrainy wiąże się dziś bezpośrednio z bezpieczeństwem Europy.
- Jak powiada klasyk, niech plusy nie przysłonią nam minusów. Jakie problemy ciągle pozostają do rozwiązania?
- Wiemy doskonale, że Europa i Kanada były na długich wakacjach strategicznych. To beztroskie konsumowanie dywidendy pokoju sprawiło, że od czasów zimnej wojny znacząco zmniejszono liczebność armii i potencjał przemysłu obronnego. Problem polega na tym, że nawet, kiedy zapada polityczna decyzja o zmianie, nie tak łatwo wcielić ją szybko w życie. Do tego ciągle mamy problem z wydatkami na obronność. Owszem, państwa przyfrontowe takie jak Polska, kraje Bałtyckie, Finlandia czy Szwecja mają duży udział wydatków na obronność, ale ciągle są kraje, które nie osiągnęły nawet poziomu 2 proc. To, że jedni wydają bardzo dużo, a inni bardzo mało, to problem, który ma określone konsekwencje. Jest też inny pogłębiający się problem strukturalny.
- To znaczy?
- Dyscyplina państw członkowskich. Od lat Turcja prowadzi politykę, nazwijmy to, dociskania sojuszników w różnych sprawach. Ale dziś główne skrzypce w tym braku dyscypliny odgrywają Węgry, które bardzo często nie zachowują się w ogóle jak kraj członkowski NATO. Podobne sygnały zaczynają wysyłać przywódcy Słowacji. Kiedyś takich problemów Sojusz nie miał, ponieważ rolę państwa przywołującego do dyscypliny odgrywały Stany Zjednoczone. Ostatnio tego nie widzimy. Amerykanie preferują miękką dyplomację w ramach Sojuszu, ale ona jednak nie działa.
- Jest coś, czego na tym szczycie panu szczególnie zabrakło?
- Tak, w ogóle nie dyskutowano na temat adaptacji do nowych warunków natowskiej polityki nuklearnej. Wiele krajów, w tym Polska, uważa, że trzeba doprowadzić do zmian. I nie chodzi tu nawet o to, co budzi największe emocje, czyli rozmieszczenie np. w naszym kraju natowskiej broni jądrowej. Na szali są kwestie wiarygodności systemu odstraszania tak jak jest on rozlokowany dzisiaj. W małym stopniu wykorzystano okazje do rozwinięcia współpracy z partnerami na Indo-Pacyfiku, jaką dał trzeci już szczyt w tej konfiguracji. Zabrakło mi też nowych inicjatyw. Pamiętam zresztą wiele szczytów, bo od 1994 r. brałem w nich udział, więc nawet w czasach, kiedy jeszcze w NATO nie byliśmy, i przed każdym z nich przywódcy państw członkowskich prześcigali się w okresie poprzedzającym szczyt na inicjatywy dotyczące funkcjonowania Sojuszu. Teraz takiego twórczego fermentu nie było w NATO.
Europa powinna działać, a nie bać się Trumpa
- A może ta intelektualna pustynia, która zapanowała, to jest trochę oczekiwanie na to, co przyniosą wspomniane na początku naszej rozmowy wybory w Stanach Zjednoczonych? Może nikt nie chce robić tzw. pustych przebiegów i coś zacznie się dziać, gdy wyjaśni się, kto zamieszka w Białym Domu?
- Trump Trumpem, ale kto broni obecnej – ciągle przecież urzędującej administracji Joe Bidena – wykazywać się większą ambicją, jeśli chodzi o NATO? Takich ambicji na tym szczycie ze strony Amerykanów zabrakło. Natomiast jeśli chodzi o państwa europejskie i Kanadę, to może i ich przywódcy nie mają wpływu na to, co wydarzy się w amerykańskich wyborach, ale mają pełną władzę nad tym, co sami robią. Jeśli ktoś się boi Trumpa lub uważa po prostu, że Europa powinna bardziej zaangażować się w budowę własnego bezpieczeństwa, to powinien podejmować odpowiednie decyzje. Nikt nie broni europejskim przywódcom, by się szykowali na ewentualną zmianę w amerykańskiej polityce. Najlepszą odpowiedzią na obawy związane z Donaldem Trumpem jest wypracowanie własnych zdolności obronnych. A szczerze mówiąc, poważnych decyzji, które by wzmacniały europejski potencjał obronny, jest trochę mało.
- A co z naszymi adwersarzami? Czy polityczne przesłanie szczytu zrobiło wrażenie w stolicach państw, które widzą w NATO swojego głównego rywala?
- Sądząc po reakcjach, zrobiło to wrażenie. Z Pekinu płynęły dość ostre reakcje, bo i język NATO dotyczący Chin, bardzo się zaostrzył. Jeśli chodzi o Rosję, to jej zastrzeżenia budzi nawet nie tylko komunikat po szczycie, co konkretna decyzja amerykańsko-niemiecka o rozlokowaniu w Niemczech amerykańskich rakiet dalekiego zasięgu. To zresztą wiele mówi o tym, co działa na wyobraźnię ludzi zasiadających na Kremlu – nie ogólnie stwierdzenia, ale konkretne decyzje. Słowa dziś nie wystarczają. Muszę być podstawą działań. Nie może być tak, że zaczyna się i kończy na słowach.
Rozmawiał Tomasz Walczak