"Super Express": - Po co tak szybko wprowadzać reformy w szkolnictwie? Nie lepiej usprawnić obecny system edukacji w Polsce?
Anna Zalewska: - Zmiany w szkolnictwie są niezwykle ważne. Obecny system się nie sprawdził.
- Pani poprzednicy również przeprowadzali reformy. Na czym polega wyjątkowość planowanej teraz?
- Z naszym programem naprawy oświaty szliśmy do wyborów. Mówiliśmy o zmianach, które są konieczne. Domagają się ich przede wszystkim rodzice. O zmianach mówią również nauczyciele. Każda z tych grup ma na myśli inne elementy reformowania. Różne rzeczy nie odpowiadają tym, którzy w tym systemie funkcjonują - także uczniom. Edukacja musi być przejrzysta. Liceum ogólnokształcące jest dowodem nieudanej reformy gimnazjów, bo tam w pierwszej klasie kończy się gimnazjum.
- Gimnazjum kończy się w liceum? To jest nielogiczne.
- Uczniowie I klasy liceum realizują w dalszym ciągu program gimnazjum. Potem przez 1,5 roku w liceum odbywa się kurs przygotowawczy do matury. Egzamin ten obecnie jest po prostu infantylny. Opiera się na fragmentaryczności, w związku z tym absolwenci nie są przygotowani do studiowania.
- To co trzeba zrobić, żeby matura była prawdziwym egzaminem dojrzałości?
- Na 37 zapytanych rektorów 26 alarmuje, że musi wrócić kształcenie ogólne, którego nie ma w liceum. Rozpaczamy później, że jesteśmy w tzw. ogonie Europy, jeśli chodzi o uczenie się przez całe życie. Jeżeli nie przyzwyczajamy uczniów do refleksji, żeby przez całe życie zwiększali swoje kompetencje, nie denerwujmy się potem i nie wydawajmy milionów euro na zwiększenie naszych kompetencji. Kolejny problem to pracownik. Uczeń musi być przy pracodawcy. Dlatego zaprosiliśmy pracodawców do egzaminowania i napisania podstaw programowych. Wspólnie z nimi przygotowaliśmy założenia do reformy. Nie jest to jeszcze projekt ustawy, ale pokazanie kierunku działań, bo wszystko musi się odbywać w określonym rytmie. Pierwszy raz przed zmianą pojawiła się debata.
- Ma pani na myśli debatę w Toruniu, gdzie ogłosiła pani plan reformy polskiego szkolnictwa?
- W Toruniu przedstawiłam podsumowanie debat, które prowadziliśmy od lutego w całym kraju. Przejechaliśmy całą Polskę wzdłuż i wszerz. Jeżeli ktoś nie mógł być na debacie organizowanej przez nas w jednym z województw, zachęcaliśmy, aby przesłał swoje wnioski przez internet lub zorganizował swoją lokalną debatę i zgłosił postulaty, które się na niej pojawiły.
- A co z edukacją przedszkolną, która często spychana jest na margines szkolnictwa?
- W większości miast udało nam się sprawić, że 3-latki są w systemie, zważywszy na tak duży niż demograficzny.
- Poprzednia władza ogłosiła, że pięciolatki mogą już iść do zerówki, a sześciolatki obowiązkowo pójdą do szkoły. Coś zamierzacie z tym zrobić?
- Nie ogłosiła, tylko przymusiła, panie redaktorze.
- Przecież w Polsce mamy demokrację i ludzie byli wolni nawet za rządów PO.
- Poprzednia władza przymusiła, bo nakazała, żeby 6-latki posłać do szkoły i rodzice po prostu nie mieli wyboru. W tym roku mieliśmy odroczonych 91 tys. maluchów. Rodzice musieli bardzo się postarać, żeby otrzymać opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej o tym, że ich 6-latek nie pójdzie do szkoły. A ja dałam wolność rodzicom, aby mogli sami decydować, czy ich dziecko pójdzie wcześniej do szkoły.
- Ale taka decyzja wprowadzi chaos w systemie.
- Ponad 80 proc. rodziców zdecydowało, że 6-latek uczy się nadal w przedszkolu. Podkreślam - uczy się. Wracamy do uczenia się w przedszkolu, wcześniej tego nie było. Wie pan, z czego wynika taka decyzja rodziców?
- Z czego, pani minister?
- Rodzice chcą, żeby dziecko miało dobrą opiekę. Dlatego 6-latek uczy się w przedszkolu. Dziecko idzie rano do przedszkola, jest nakarmione, pod pełną opieką. Malucha można odebrać o godz. 15 lub 16. Kiedy dziecko idzie do dwuzmianowej szkoły, w której ledwo dosięga do toalety, to taka sytuacja powoduje u niego olbrzymi stres. Nauczyciele też się denerwują, bo nie przerwą lekcji dla maluchów. Trzeba uporządkować ten system, a niż demograficzny jest dla mnie inspiracją.
- Ciekawa inspiracja.
- Chcę pokazać rodzicom, że można budować taką szkołę, żeby warto było mieć dzieci od początku do końca pod dobrą opieką. Dotrzymuję słowa. Samorządy w tej chwili mają pieniądze na 6-latki.
- Ale wciąż brakuje miejsc dla maluchów w przedszkolach i dla sześciolatków w szkołach podstawowych.
- Gdzie, panie redaktorze?
- W całej Polsce. Chce mi pani powiedzieć, że już nie ma takiego problemu?
- Nie. Nie w szkołach podstawowych. W szkołach podstawowych są miejsca. Była dyskusja, szczególnie w Warszawie - że nie ma miejsc dla 3-latków. Niż demograficzny spowodował, że dzieci się zmieściły. Mamy ponad 70 proc. dzieci 3-letnich w przedszkolach. To jest idealny wskaźnik, bo przecież nie wszyscy rodzice chcą wysyłać 3-letnie dzieci do przedszkola. Nie musimy przymuszać tych rodziców. Żyjemy w wolnym kraju i ja to szanuję. Są natomiast kłopoty w publicznych przedszkolach. W latach 2010-2013 mali i średni przedsiębiorcy zakładali niepubliczne przedszkola. Ustawa o oświacie mówi jednoznacznie, że jeżeli samorząd nie ma miejsca w publicznym przedszkolu, to ma dokupić miejsca w niepublicznym. Są na to pieniądze publiczne. Jestem cały czas w kontakcie ze stowarzyszeniami niepublicznych przedszkoli, które potwierdzają, że wolne miejsca są. Zapowiedziałam w Toruniu, że rozpoczynam procedurę objęcia subwencją oświatową - nie dotacją - 6-latka, żeby przestał być w następnym roku zakładnikiem. W 2017 roku będzie to kwota około 4300 zł, a nie 1300 zł jak dotychczas.
- Poprzednia władza wprowadziła darmowy podręcznik dla klas I-III. Na początku chciała go pani zlikwidować. Teraz proponuje pani, żeby rodzic mógł wybrać jedną książkę spośród trzech. Na jakiej zasadzie będą wybrane te podręczniki przez MEN?
- O tym porozmawiamy w nadchodzącym tygodniu. Najważniejszy komunikat, panie redaktorze - zostanie utrzymana darmowość. To interesuje zarówno rodzica, jak i ucznia.
- Nie będziecie zmieniać podręczników ze względu na zbliżającą się reformę?
- Nie. Te zmiany nie dotyczą roku 2017 i 2018. Chciałabym wszystko porządnie przygotować. Pokazałam kierunki, a teraz będziemy przygotowywać projekty ustaw. Przeprowadzimy konsultacje społeczne i dyskusje z samorządowcami. Dopiero po nich rozpocznie się proces wdrażania konkretnych zmian.
- Dlaczego wracacie do poprzedniego systemu 8 + 4? Nie można było wymyślić nowej koncepcji?
- Ta zmiana ma być elastyczna.
- Na czym będzie polegała jej elastyczność?
- Większość gimnazjów jest już w zespołach podstawowo-gimnazjalnych. Tam nikt nie zauważy zmian. Udowodniono, że najlepsze wyniki egzaminów końcowych są właśnie w zespołach szkół. Poza tym gimnazja miały być trzyletnie, a są czteroletnie.
- Jak pani do tego doszła?
- Program gimnazjalny kończy się w I klasie liceum i w I klasie szkoły zawodowej. Gimnazja miały wyrównywać szanse.
- Jak można wyrównywać szanse w wielkich molochach - sam uczyłem się w takim gimnazjum?
- Już nie ma molochów. Gimnazja były szykowane pod 300-400 uczniów. Teraz średnia w gimnazjum to 143 dzieci.
- Dlatego postanowiła pani zlikwidować gimnazja.
- Wygaszam. Tworzę 4-letnie liceum ogólnokształcące i branżową szkołę. Dbam o to, żeby dziecko uzyskało wiedzę ogólną.
- 7 tysięcy placówek zostanie zamkniętych, nauczyciele stracą pracę.
- Nie zostanie. Czy zmieni się liczba uczniów?
- Nie.
- Pan redaktor pyta o nauczycieli?
- Ktoś będzie musiał ich zatrudnić. Nie wszyscy dyrektorzy podstawówek czy gimnazjów będą chętnie przyjmować kolejnych nauczycieli.
- Nie ma pan racji. Jest ten sam organ prowadzący, czyli gmina, która nadzoruje szkoły podstawowe i gimnazja.
- Szkołami ponadgimnazjalnymi zajmują się starostwa.
- Gimnazja będą wygaszane powoli. Tak "zakotwiczymy" nauczycieli przez okres przejściowy, że będą oni mieli pierwszeństwo w zatrudnieniu. Gimnazjum będzie funkcjonowało jeszcze przez dwa lata przejściowe.
- To nie zlikwiduje pani gimnazjów w 2017 roku?
- Gimnazjów nie będzie w 2019 roku, będą funkcjonowały już wtedy szkoły powszechne. To jest tylko kwestia zmiany nazwy, ponieważ budynki szkolne zostaną. W związku z tym poprosiłam związki zawodowe i pana Piotra Dudę, żeby wystąpili z prośbą do pani minister Elżbiety Rafalskiej o utworzenie stolika branżowego, bo przede wszystkim musi zostać podniesiony status nauczyciela.
- Nie obawia się pani, że Polacy się w tym wszystkim pogubią?
- Nie pogubią się. To będzie dobra zmiana.
- Nowa władza przyjdzie i wasze zmiany przejdą do historii. Dzieci będą na tym cierpieć.
- To jest odpowiedzialność dorosłych, a nie dzieci. Jestem urlopowanym nauczycielem z 17-letnim stażem pracy i zależy mi na tym, żeby rodzice nie wydawali pieniędzy na korepetycje.
- Może czas najwyższy ograniczyć w szkołach testy, które się nie sprawdzają.
- Zlikwidowałam test po VI klasie. Projekty europejskie zamknęły i zbiurokratyzowały nam szkołę. Wyrzuciłam już ze szkoły wiele elementów biurokratycznych. Teraz będziemy dyskutować z Centralną Komisją Egzaminacyjną na temat uporządkowania systemu egzaminacyjnego.
- To jak będzie wyglądał test kończący szkołę powszechną?
- Będzie egzamin. Na razie pracujemy nad jego kształtem z CKE.
- Obiecała pani szybki internet we wszystkich szkołach.
- W 2 lata chciałabym wprowadzić szerokopasmowy internet we wszystkich szkołach i zapewnić w nich aktywne tablice multimedialne.
- Przechodzimy do szkół ponadgimnazjalnych. Czy już w 2017 roku będziemy mieli czteroletnie liceum i pięcioletnie technikum?
- Nie.
- Przecież za rok ma być rewolucja w oświacie.
- Wszystko w szkole odbywa się poszczególnymi etapami.
- Są głosy ekspertów, że pani nie zdąży ze wszystkim.
- Wszystko mam zaplanowane. Nikomu nie zaburzymy rytmu nauki.
- Czy uczniowie będą dobrze przygotowani do studiowania?
- W liceum ogólnokształcącym musi być prawdziwa nauka poszczególnych przedmiotów.
- Coraz mniej uczniów idzie do szkół zawodowych. W Polsce brakuje rąk do pracy, specjaliści uciekają na Zachód. Czy ma pani dobre rozwiązanie tego problemu?
- Chcemy pokazać, że szkolnictwo zawodowe jest pasją. Branżowa szkoła ma być po to, aby pracodawca z nauczycielem napisali podstawę programową. Młody człowiek musi wiedzieć, że kończąc konkretną branżową szkołę, nie będzie bezrobotny.
Zobacz także: Jacek Kurski: Polacy kibicują kadrze z TVP