Krzysztof Mroziewicz: Zachód nie miał pojęcia, czym jest Afganistan

2010-07-21 14:30

Międzynarodową konferencję w Kabulu i sytuację w Afganistanie komentuje i ocenia publicysta: Krzysztof Mroziewicz z tygodnika "Polityka"

"Super Express": - Czy międzynarodowa konferencja w Kabulu ds. Afganistanu może stać się kamieniem milowym w dziejach tej prawie dziesięcioletniej wojny?

Krzysztof Mroziewicz: - Nie sądzę. To jedynie skromny gest w teatrze pantomimy, która w dramatyczny sposób toczy się poza sceną. Nie przypuszczam, by obecni na konferencji politycy doszli wraz z afgańskim rządem do jakiejś wspólnej konkluzji. Sekretarz generalny NATO Rasmussen przyznał, że główni decydenci polityczni na Zachodzie nie zdawali sobie sprawy z tego, czym jest Afganistan i do czego doprowadzi interwencja w tym kraju. Nie wyciągnęli żadnych wniosków ani z doświadczeń własnych, ani tych sowieckich z lat 80. Głównym powodem obecności wojsk zachodnich w Afganistanie nie było wywołanie powstania talibów, walka z nimi ani skierowanie Afgańczyków przeciwko obcym, lecz schwytanie i osądzenie Osamy Bin Ladena. Na konferencji nie padło pytanie o to, dlaczego wciąż go nie złapano i gdzie może teraz przebywać.

- Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj zapowiedział za to wycofanie z kraju wojsk koalicji do końca 2014 roku, a Hillary Clinton wezwała rząd afgański do walki z korupcją i modernizacji gospodarczej kraju.

- Co tu można modernizować?! Ta gospodarka opiera się na feudalnym rolnictwie, handlu bazarowym i przemycie. Dopóki za opium zarabia się tysiące razy więcej niż za pomidory, to handel narkotykami kwitnie. Zresztą gdy siły koalicji chciały niszczyć plantacje tej rośliny, sam Karzaj wystąpił w obronie plantatorów. Jego słowa o wycofaniu wojsk są kompletnie niewiarygodne. Przecież państwa sojusznicze już zapowiedziały, że wycofają swe wojska znacznie wcześniej.

- NATO chce skutecznie wyszkolić miejscowe wojsko i policję...

- Armia afgańska nie zapanuje nad bezpieczeństwem kraju. Teraz jej dowódcy są opłacani przez wojska sojusznicze. Jednak gdy siły koalicji wyjdą, natychmiast podporządkują się oni swym strukturom plemiennym, którym są wierni bardziej niż zachodnim dowódcom. Z kolei wezwanie do walki z korupcją to zakamuflowana krytyka Karzaja. W Afganistanie jest wiele ośrodków władzy. A ta skupia się w rękach członków rozmaitych plemion, często skłóconych ze sobą. To, co my nazywamy nepotyzmem, tam organizuje administrację państwową. A na korupcji opiera się lwia część gospodarki narodowej. Oskarżanie polityków o korupcję w Azji Południowej brzmi więc dość komiczne.

- Czy Zachód może zakończyć tę wojnę, nie tracąc przy tym twarzy?

- Powinien utrzymywać armię aż do momentu, gdy przekona się ludzi do odłożenia karabinu i budowania własnego dobrobytu. Na przykład kontrakt z Turkmenistanem na budowę rurociągu gazowego do Karaczi przez Afganistan mógłby sprawić, że plemiona afgańskie zamiast atakować przemytników, mogłyby chronić gazociąg. Co do strategii militarnej - tuż przed swoją dymisją dowódca wojsk w Afganistanie gen. Stanley McChrystal zaczął stosować taktykę tzw. wojny plemiennej. Polega ona na prowadzeniu walki poza terenami zamieszkanymi, z poszanowaniem nietykalności kobiet, dzieci i zwierząt. Komandosi McChrystala stosowali wobec bardziej umiarkowanych talibów zasadę "walcz i negocjuj pieniędzmi". W tak ubogim kraju jak Afganistan musiało to przynieść pozytywne rezultaty. Jednak obecny dowódca, który nigdy nie był komandosem, raczej nie zaryzykuje takiego rozwiązania.

Krzysztof Mroziewicz

Komentator spraw międzynarodowych w tygodniku "Polityka", były ambasador RP w Indiach