Lekarze nawet tego nie kryją: to już prawdziwa epidemia. Na Mazowszu i Podlasiu zabójcza bakteria New Delhi jest już w prawie każdym szpitalu. I choć pierwszy przypadek odkryto w szpitalu sześć lat temu i od tego czasu lekarze alarmują, by resort zdrowia coś zrobił, sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli. Kilka miesięcy temu alarmowała w tej sprawie Najwyższa Izba Kontroli.
Dlaczego New Delhi jest tak niebezpieczna? Bo nie ma na nią leków. Zarazić się nią najłatwiej w szpitalu. Szerzy się przez brak higieny– najczęściej jest przenoszona na rękach lekarzy i pielęgniarek. Pacjenci, którzy są nosicielami New Delhi powinni być leczeni w osobnych pomieszczeniach, a leżą obok innych chorych, bo w szpitalach brakuje izolatek. Oficjalnie w 2017 r. zarejestrowano 2,5 tys. nowych przypadków, ale tych niewykrytych może być dużo więcej – nawet 7 tys. Bakteria przebywa uśpiona w układzie pokarmowym pacjenta i nie daje żadnych objawów, dopóki nie przedostanie się do krwi chorego. Do zakażenia najczęściej dochodzi podczas zabiegu operacyjnego, zakładania kroplówki lub cewnika. Wtedy New Delhi staje się śmiertelnie niebezpieczna.
- Wywołuje typowe zapalenie płuc lub zapalenie pęcherza moczowego, ale problem polega na tym, że chorego nie ma czym leczyć, bo bakteria uodporniła się na wszystkie antybiotyki. Co druga osoba, u której doszło do zakażenia New Delhi, umiera. W Polsce nie ma jednak żadnych danych o liczbie zgonów, bo lekarze wskazują inną przyczynę śmierci, żeby nie mieć problemu z rodziną pacjenta na wypadek, gdyby chciała dochodzić roszczeń– tłumaczy dr Tomasz Ozorowski, prezes Stowarzyszenia Epidemiologii Szpitalnej.
Dodaje, że w każdym kraju, gdzie pojawiała się ta bakteria, było to powodem powołania sztabu kryzysowego. U nas Ministerstwo Zdrowia kompletnie zlekceważyło ten problem. Ofiarami są pacjenci – wielu z nich popadło w depresję, a wielu nawet nie wie, że są nosicielami zabójczej bakterii.
Zachorowania na New Delhi:
2013- 105
2015 - 470
2016 - 2300
2017- 2512