VAT na żywność uderzy w biedniejszych Polaków
„Super Express”: - Już 1 kwietnia wraca 5-proc. VAT na żywność. Pan tę decyzję krytykuje. Czemu?
Adrian Zandberg: - Przywrócenie VAT-u na żywność to błąd. Nie osiągnęliśmy jeszcze trwale celu inflacyjnego, a to siłą rzeczy podbije inflację. Stawki VAT na żywność dotykają mocniej biedniejszych. Zależność jest jasna: im mniej ktoś ma, tym większą część dochodów wydaje na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
- Ale jak twierdzi choćby poseł Petru, skądś trzeba brać pieniądze na utrzymanie państwa.
- Są też inne źródła. Lewica nigdy nie była szczególnie entuzjastycznie nastawiona do tego, by polskie państwo utrzymywać z podatku od – mówiąc obrazowo – koszyka zakupowego w sklepie. Uważamy, że powinniśmy opodatkować duży biznes, dochody kapitałowe czy wielką własność. To byłoby zdrowsze niż ten model, który odziedziczyliśmy po latach 90., kiedy opodatkowanie konsumpcji było najprostszym sposobem na spięcie budżetu państwa.
- Przywrócenie VAT-u na żywność ma przynieść do budżetu nawet 13 mld zł. To próba oszukania rzeczywistości – nie chcemy zwiększać podatków dla bogatszych, więc szukamy brakujących pieniędzy w głębokich kieszeniach najbiedniejszych?
- Widzę niekonsekwencję w tym, co mówią liberałowie. Z jednej strony mówią, że nie ma pieniędzy, więc trzeba podnieść podatki na żywność, choć uderza to w osoby biedniejsze. Z drugiej zaś żądają wprowadzenia nowych przywilejów jeśli chodzi o składkę zdrowotną dla zamożnych przedsiębiorców. Jedną ręką państwo wyjmie VAT-em miliardy złotych z kieszeni tych mniej zamożnych, a drugą zrobi kosztowne prezenty dla bogatych w postaci niższej składki zdrowotnej. Razem się na to nie zgodzi.
- Pana koleżanki z lewicy – ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk czy szefowa klubu Lewicy Anna Maria Żukowska – przekonują, że kiedyś trzeba VAT na żywność przywrócić. Może więcej lepiej, że dopiero po świętach wielkanocnych, bo Polacy zdążą jeszcze urządzić je po starej cenie. Być może wybrano najlepszy z możliwych momentów?
- Moment nie jest dobry z powodu, który już wskazałem – nie osiągnęliśmy trwale celu inflacyjnego. Więc nawet gdyby zignorować koszty społeczne, ta decyzja jest po prostu przedwczesna. Inna sprawa, że potrzebujemy rozmowy na forum Unii Europejskiej, czy wymuszanie opodatkowania najbardziej podstawowej żywności to właściwy kierunek i czy nie powinniśmy w Europie pójść w bardziej społecznie sprawiedliwą stronę. Rozmów o sprawach podatkowo-składkowych będzie zresztą w najbliższych miesiącach sporo.
Składka zdrowotna dla przedsiębiorców – zbiorą biednym, by dać bogatym!
- Co ma pan na myśli?
- Widzę po stronie liberalnej chęć, by bardzo mocno ulżyć tym, którzy mają się nieźle. Żeby wprowadzać ulgi podatkowe dla tych, którzy mają bardzo wysokie dochody. Pomijając nawet to, że to niesprawiedliwe, takie ruchy powodują ubytek w dochodach państwa. Jeżeli wprowadzi się, jak to się marzy środowiskom biznesowym i liberalnym, uprzywilejowanie składkowe dla przedsiębiorców, by praktycznie nie płacili składki zdrowotnej, to będziemy mieć poważną wyrwę w budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia. Zabraknie pieniędzy na szpitale i przychodnie.
- Rządowi pomysłodawcy zmian w składce zdrowotnej mówią, że da się ulżyć przedsiębiorcom i zachować budżetową równowagę w wydatkach na służbę zdrowia.
- Kosztem kogo? Pracowników czy chorych? Można oczywiście dalej podnosić podatki na żywność i z tego finansować przywileje dla biznesu. Albo jeszcze mniej wydawać na ochronę zdrowia. Moim zdaniem to droga donikąd.
Służba zdrowia będzie przywilejem bogatych?
- Dlaczego?
- I tak już teraz jesteśmy krajem, w którym ludziom z niskimi dochodami żyje się trudno. Dociążanie ich jest nie fair. Ten drugi wariant jest natomiast zwyczajnie groźny, ponieważ już dziś wydajemy na publiczną służbę zdrowia dramatycznie za mało pieniędzy. Powinniśmy przeznaczać na zdrowie 8 proc. PKB. Jesteśmy od tego celu oddaleni o grube dziesiątki miliardów złotych. Wyjmowanie kolejnych pieniędzy z publicznej ochrony zdrowia będzie oznaczało, że jeszcze bardziej wydłużą się kolejki do lekarzy, a zdrowie jeszcze bardziej stanie się klasowym przywilejem bogatych.
- Spodziewa się pan dzikich awantur w koalicji na ten temat? Trudno sobie wyobrazić, by Lewica pod tymi przywilejami miała się podpisać i za nimi zagłosować.
- Razem nie przyłoży do tego ręki. Nie zgodzimy się na zabieranie pieniędzy biednym, żeby finansować z nich przywileje dla bogatych. Nie poprzemy też z pewnością ograniczania budżetu ochrony zdrowia. Chciałbym usłyszeć wprost od środowisk liberalnych, jak wyobrażają sobie funkcjonowanie publicznej służby zdrowia za jeszcze mniejsze pieniądze niż obecnie. Byłoby to wprost sprzeczne z wieloma – słusznymi zresztą obietnicami – złożonymi w czasie jesiennej kampanii wyborczej.
- Trzecia Droga, która tak mocno bije się dziś o niższą składkę zdrowotną dla przedsiębiorców, obiecywała jednocześnie w kampanii, że skróci kolejki do lekarzy. Da się płacić symboliczne składki na zdrowie i oczekiwać służby zdrowia na światowym poziomie?
- Na koniec zostaje pytanie o sprawiedliwość. Czy to jest sprawiedliwe, by ktoś, kto zarabia 100 tys. zł miesięcznie płacił niższą składkę niż pracownicy, których zatrudnia? Czy programista zarabiający 20 tys. powinien płacić mniejszą składkę niż pracownik zarabiający minimalną? A to właśnie proponują dziś liberałowie z PO i Trzeciej Drogi. Ja uważam, że to niesprawiedliwe. Jeśli ktoś zarabia dużo, to powinien dorzucać się do wspólnego kociołka.
- Dlaczego to miałoby być sprawiedliwe?
- Taka osoba nie zarabia dużo, ponieważ jest tak genialna, ale także dlatego, że działa w konkretnym społeczeństwie, którego instytucje to bogacenie się umożliwiają. Biznes korzysta na tym, że są usługi publiczne takie jak edukacja czy ochrona zdrowia. Że jest grupa dobrze wyedukowanych, zdrowych pracowników. Skoro korzysta, to powinien się do tego dokładać, a nie jechać na gapę.
Rozmawiał Tomasz Walczak