Lewica bije w tej sprawie od lat na alarm. Dlatego ucieszyłem się, kiedy parę miesięcy temu usłyszałem podobną diagnozę od Kaczyńskiego. Późno, bo późno - likwidacja PKSów trwała w najlepsze także za jego rządów - ale lepiej późno, niż wcale. Skoro rząd zrozumiał, że rynek w tej sprawie zawiódł, rozwiązanie jest oczywiste: trzeba dać samorządom pieniądze na zakup autobusów i zorganizowanie lokalnych przejazdów.
Niestety, szybko zaczęły dzwonić kolejne dzwonki alarmowe. Okazało się, że rząd chce na to dać zaledwie 1,5 miliarda złotych. Eksperci od transportu właściwie jednogłośnie ocenili, że to za zdecydowanie mało. Potem kwota zaczęła z tygodnia na tydzień topnieć. Ostatecznie skończyło się na 300 milionach. W dodatku tylko część pieniędzy będzie z budżetu, reszta zostanie zabrana z remontów dróg lokalnych. Za takie środki po prostu nie da się odbudować sieci transportu publicznego.
Zakupu autobusów przez samorządy nie przewidziano. Zamiast budować transport samorządowy, rząd da pieniądze prywatnym przewoźnikom. Można się szybko pochwalić, że “program wdrożono”, rozdać trochę kasy firmom. Tyle, że to nie rozwiązuje problemu. Prywatny przedsiębiorca patrzy na zysk. Za tak skromniutkie dopłaty nie zaryzykuje otwierania linii w regionach wiejskich. Autobusy po prostu tam nie pojadą.
W środę komitet Lewica Razem zaprosił dziennikarzy na przejażdżkę pierwszym autobusem z “piątki Kaczyńskiego”. Dziennikarze byli zawiedzeni, bo zamiast autobusu przed ich mikrofonami stało jedno koło. Niestety, na tyle mniej więcej wystarczy pieniędzy. Mieszkańcy małych miejscowości, którzy potraktowali poważnie obietnicę nowych PKSów, też będą rozczarowani. A niedotrzymane obietnice lubią się mścić - bo nikt nie lubi być oszukiwany.