"Super Express": - Janusz Lewandowski w roli komisarza ds. budżetu to sukces czy porażka rządu?
Mikołaj Dowgielewicz: - W ciągu najbliższej 5-letniej kadencji najważniejsza dla naszego kraju będzie możliwość nadrabiania dzięki środkom europejskim zapóźnienia rozwojowego. Gdyby zapytać przeciętnych Polaków, czy minister finansów Unii Europejskiej - jakim jest komisarz ds. budżetu - jest mocnym czy słabym stanowiskiem, to odpowiedź byłaby pozytywna.
- Pozytywna, ale z drugiej strony stanowisko to nie będzie już tak istotne jak kiedyś. Przed obecną kadencją piastował je Litwin i też niespecjalnie o nie zabiegano. Teraz wzrośnie też znaczenie podobnej komisji w Parlamencie Europejskim.
- Tak, ale to był inny moment prac komisji pod względem konstruowania budżetu na kolejne lata. Na podobnym etapie prac budżetowych w latach 2003-2004 stanowisko komisarza ds. budżetu piastował Niemiec. Nie powinien też nas martwić wzrost znaczenia Europarlamentu. Dla interesów Polski lepiej jest, gdy o ważnych sprawach decydują instytucje unijne, a nie rządy państw. Naszym głównym adwersarzem we wszelkich negocjacjach budżetowych będą bowiem rządy najbogatszych państw, najwięksi płatnicy wspólnego budżetu.
- Dlaczego nie walczyliśmy o inne stanowisko w Komisji?
- Dokładnie analizowaliśmy, o które teki możemy bądź warto walczyć. Mieliśmy szansę np. na tekę ds. przemysłu po Guenterze Verhaugenie. Okazało się jednak, że może ona stracić na znaczeniu. Myślę, że wyczucie nas nie zawiodło.
- Janusz Lewandowski jest człowiekiem o liberalnych poglądach gospodarczych. Zastanawiam się, jak pozostanie im wierny, broniąc np. polskiego stanowiska w sprawie utrzymania dotychczasowej antyliberalnej Wspólnej Polityki Rolnej UE?
- Tym lepiej, że został komisarzem ds. budżetu. Walka o kształt tej polityki rozegra się bowiem między zwolennikami finansowania jej z budżetów krajowych (np. Brytyjczykami) a zwolennikami dotacji z budżetu Wspólnoty. Polska automatycznie plasuje się w tym drugim obozie.
- Podział pozostałych ról w Komisji zadowolił polski rząd?
- Tak. Pamiętajmy, że mogliśmy obsadzić tylko jedną z 27 tek. Tymczasem możemy liczyć na wielu sprzymierzeńców w kluczowych dla nas sprawach. W sprawie wspomnianej polityki rolnej nasze zdanie podziela Rumun Ciolos, komisarz ds. rolnictwa, i Austriak Hahn ds. polityki regionalnej. Pojawi się też teka ds. polityki sąsiedztwa, którą sprawuje Stefan Fule. Czech zajmujący się m.in. "Partnerstwem Wschodnim" to prawie tak korzystny wybór jak Polak. Na naszą korzyść działa też wzmocnienie teki ds. konkurencji. Hiszpanowi Almunii rozszerzono kompetencje o energetykę i transport.
- Nie wierzę w takie wybory i negocjacje, w których wszystko układa się dobrze.
- Niepokoi mnie zniknięcie kompetencji ds. strategii lizbońskiej. Wcześniej mieściło się to w tece ds. przemysłu. Teraz gdzieś się zapodziało i być może zajmie się tym sam przewodniczący Barroso. Byłoby dziwne, gdyby nie brała jej pod uwagę Komisja mająca przedstawić propozycje nowej strategii gospodarczej do roku 2020, rozwoju gospodarki i nowych miejsc pracy.
Mikołaj Dowgielewicz
Minister, sekretarz Komitetu Integracji Europejskiej
Rząd nie jest istotnym graczem w Europie "Super Express": - Jak ocenia pan wybór Janusza Lewandowskiego na komisarza ds. budżetu UE?
Paweł Kowal: - Przede wszystkim gratuluję Januszowi Lewandowskiemu, który stanie przed nowym wyzwaniem. Niestety, teka ds. budżetu należy do mniej istotnych w Komisji. Dotyczy spraw ustalanych głównie na szczytach przywódców i w Europarlamencie. Wbrew temu, co się niektórym wydaje, komisarz będzie więc głównie realizował decyzje innych. Lewandowski, dzięki swojemu doświadczeniu politycznemu i przy wsparciu rządu, będzie mógł jednak powalczyć o pewien zakres kompetencji wewnątrz Komisji. To doświadczony polityk, wyróżniający się w PO pewną odwagą. Życzę mu jak najlepiej, gdyż będzie to dobre dla Polski. Tym bardziej że długa kadencja komisarza spowoduje, że będzie współpracował także z przyszłym rządem, który stworzy po wyborach Prawo i Sprawiedliwość.
- W rozmowie z "Super Expressem" minister Dowgielewicz podkreślił, że w podobnej fazie prac nad budżetem UE to samo stanowisko zajmował Niemiec.
- W Rzeszowie powtarza się historyjkę o diable i chłopie, którzy założyli spółkę rolną. Jednego roku umawiali się, że diabeł bierze to, co na górze, a chłop - co na dole i sadzili truskawki. W kolejnym roku diabeł brał to, co na dole i sadzili marchewkę. Widocznie przed laty Niemcy uznawali tekę ds. budżetu za istotną.
- Co pełniło teraz rolę truskawek i marchewki?
- W takim przypadku zawsze należy zwracać uwagę, o co zabiegały Francja i Niemcy. Najważniejsza była teka ds. rynku wewnętrznego, którą od początku chcieli objąć Francuzi. Nie było też przypadkiem przejęcie przez Niemca Oettingera teki ds. energii. Stanowisko komisarza, o które walczyli Polacy, najsilniejsi obchodzili wielkim łukiem. Niestety, rząd sam od dawna odpuszczał inne możliwości.
- Zastanawiam się, czy Polska mogła walczyć o najważniejsze stanowiska. Politycy sami podkreślali, że po wyborze Jerzego Buzka na szefa Europarlamentu z czegoś trzeba będzie zrezygnować.
- Dziwię się politykom głoszącym podobne rzeczy. Podnoszenie tego argumentu na pewno nie ułatwiało nam negocjacji. Kilka lat temu Hiszpania była w podobnej sytuacji, a wywalczyła oprócz szefa Europarlamentu wysokie stanowisko dla Solany oraz istotną tekę w Komisji. Polscy politycy powinni przestać się krygować. Skończyć z obawami, że żądając stanowisk w Brukseli, kogoś obrażą i nie zostaną zaproszeni na jakiś raut. Pozycja Jerzego Buzka nie ma nic do tego, jak Polska i kraje naszego regionu traktowane są przy podziale tek w Komisji. A także nowych stanowisk wynikających z traktatu z Lizbony. Teraz powinniśmy nadrabiać straty i walczyć o stanowisko wiceprzewodniczącego w strukturze Wysokiego Komisarza ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa.
- Jako polityk opozycji nie może pan przesadzać z pochwałami.
- Nie o to chodzi. Rozumiałbym sytuację, w której przegralibyśmy, walcząc o lepsze stanowiska. Nie rozumiem jednak braku ambicji i rezygnacji. Słabsza pozycja w Komisji jest, niestety, kolejnym przykładem na pasywność i bierność w polityce europejskiej tego rządu. Program Donalda Tuska da się streścić w słowach samego lidera PO, które wypowiedział po wyborze tzw. prezydenta UE: za mało ambicji. Zaskoczenie malujące się wówczas na obliczu premiera było dowodem na to, że nie wie, co się dzieje wokoło. I na to, że jest mało istotnym elementem gry.
Paweł Kowal
Wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, europoseł