"Super Express": - Bieguny w debacie o systemie emerytalnym i OFE rozpięte są dość szeroko. Przeciwnicy działań rządu mówią o "rozmontowaniu systemu emerytalnego", przeciwnicy OFE o "dziurze bez dna" i "raku w systemie finansów". Jest szansa na wspólny mianownik?
Prof. Stanisław Gomułka: - Jest, gdyż wbrew pozorom w tej debacie nie ma dwóch jednolitych, skrajnych bloków. Opinie są zróżnicowane. O "dziurze bez dna" mówią właśnie minister Rostowski bądź minister Fedak. I z ich punktu widzenia należałoby w ogóle OFE zlikwidować. Zgodzili się jednak na rozwiązanie kompromisowe, w którym OFE zostają. W rządzie mamy także ministra Boniego, który widzi korzyść dla gospodarki i przyszłych emerytów z racji istnienia OFE. Jego wyliczenia pokazują zresztą, że większa rola OFE sprzyja gospodarce i przyszłym emerytom. Minister Boni podkreślał też, że zmiany proponowane przez rząd nie są wymuszone niską efektywnością OFE bądź błędami reformy Buzka. Problemem był duży deficyt i konieczność zmniejszenia go. Na różne sposoby. W pewnym sensie traktował zmniejszenie składki do OFE jako zło konieczne.
Przeczytaj koniecznie: Minister Rostowski po debacie z Balcerowiczem: Propozycja rządu ma WIĘCEJ zwolenników
- Rząd podkreśla, że alternatywą dla ograniczania OFE są cięcia w inwestycjach bądź wydatkach socjalnych. Innego wyjścia nie ma. Czy rosnące zadłużenie to najsilniejszy argument ministra Rostowskiego i rządu?
- Zapewne tak, ale konsekwencja wymagałaby zapowiedzi, że w przypadku poprawienia sytuacji finansów publicznych składka na OFE wróci do dawnego poziomu. W polityce często mamy jednak do czynienia z niekonsekwencją i nie jest to coś zaskakującego. Ubytek części składki na rzecz sektora prywatnego (czyli OFE) niewątpliwie pogarsza nieco sytuację finansów publicznych. Ten ubytek miał być rekompensowany innymi reformami emerytalnymi. Takie było założenie przed laty. Od tego czasu nie podniesiono jednak wieku emerytalnego. Zwłaszcza kobiet. A to zmniejszyłoby zapaść finansową w ZUS. Niestety, mieliśmy raczej działania pogłębiające problem. Większym kłopotem od OFE była dla finansów publicznych choćby redukcja składki rentowej za rządów PiS.
- Rząd podkreśla, że prof. Balcerowicz nie ma na głowie praktycznego problemu zadłużenia...
- Nie ma. Tusk i Rostowski są politykami i ja rozumiem ich polityczne podejście. Za chwilę mają wybory i muszą je wygrać, jednocześnie opanowując duży deficyt. To racjonalne, ale nie ma wiele wspólnego z argumentami ekonomicznymi. Członkowie rządu nie dodają jednak uczciwie, że zwiększenie deficytu dokonało się w ciągu trzech ostatnich lat. Z poziomu 1,8 proc. PKB do aż 8 proc. PKB. I nie była to wina OFE, które istnieją od 12 lat. I przez te lata poprzednie rządy jakoś dawały sobie radę z istnieniem długu publicznego. Problemem było spowolnienie gospodarcze z lat 2001-02 i tzw. dziura Bauca. Później przepływy do OFE normalnie funkcjonowały. Mówimy o finansach publicznych, gdzie wydatki łączne dają ok. 45 proc. PKB. OFE to zaledwie 1,5 proc. PKB.
- Mocnym punktem zarzutów ministra Rostowskiego wobec OFE są opłaty, które pobierały za swoją działalność. To gigantyczne kwoty, a kupować obligacje równie dobrze mogła instytucja państwowa, której nie trzeba by tyle płacić.
- OFE niewątpliwie mogły być bardziej efektywne. Tu nie ma tak naprawdę sporu. Rząd używając tego argumentu musi jednak pamiętać, że padnie pytanie, dlaczego przez lata kolejne rządy nie wprowadziły odpowiednich zmian. Także w czasie rządów ministra Rostowskiego.
- Dla ludzi kluczową kwestią jest pytanie, czy działania rządu wobec OFE zmniejszą czy nie zmniejszą ich przyszłych emerytur. I znów zwolennicy ministra Rostowskiego powiedzą, że nie zmniejszą, a zwolennicy prof. Balcerowicza, że odwrotnie.
- Prognozy dotyczące wysokości przyszłych emerytur są dziś wróżeniem z fusów. Analizy ekonomistów współpracujących z ministrem Bonim są jednak paradoksalnie problemem dla zwolenników ministra Rostowskiego. Pokazują bowiem, że mimo wszystko im wyższa składka na OFE, tym dla emerytów może być lepiej. Właśnie te prognozy były powodem ostrej konfrontacji wewnątrz rządu między ministrami.
Patrz też: Kto wygrał debatę o OFE: Polacy bardziej wierzą Balcerowiczowi
- W debacie niezbyt często tłumaczono ludziom, na czym polega stopa zastąpienia. Czy Polacy nie zbuntują się przeciwko OFE, zdając sobie sprawę, że dzisiejsza emerytura oznacza ok. 60 proc. ostatniej pensji, a nowa emerytura średnio 30 proc. To trzykrotny spadek dochodów.
- Rzeczywiście tej sprawy nie wyjaśniano do tej pory dokładnie. Kiedy doradzałem rządowi Buzka wprowadzenie reformy, zdawałem sobie sprawę, że bez wzrostu składki lub wieku emerytalnego emerytura z I filara da tylko 20-30 proc. ostatniej pensji. Do czego doszedłby II filar z 20-30 proc. Takie były kalkulacje. Z czasem ludzie się z tym oswoją i okres pracy się wydłuży. Wtedy nawet w I filarze może to być 40 proc. ostatniej pensji. Nowa reguła dotycząca przyszłych emerytur, która wiąże je z kapitałem, miała też zachęcać do późniejszego przechodzenia na emeryturę. Zebrany kapitał byłby bowiem dzielony przez oczekiwany czas życia po przejściu na emeryturę. Im człowiek zrobiłby to później, tym byłaby wyższa. Zresztą to już działa. Znam przypadki, w których profesorowie uniwersytetów przechodząc na emeryturę w wieku 70 lat, otrzymują 80-100 proc. ostatniej pensji. Znam przypadek, w którym była nawet wyższa od pensji. Gdy ktoś przejdzie na emeryturę w wieku 58 lat, tych lat życia, przez które dzieli się kapitał, będzie jednak dużo więcej.
Prof. Stanisław Gomułka
Główny ekonomista BCC