Śledczy myśleli, że zbadanie "czarnej skrzynki" z rządowej limuzyny, którą 10 lutego jechała Beata Szydło, pozwoli na odpowiedzenie na pytanie, czy auto miało włączone sygnały świetlne i dźwiękowe w czasie przejazdu przez Oświęcim. Tak się jednak nie stało, bo rejestrator nie zapisał tych kluczowych dla śledztwa danych. Okazuje się, że tego typu urządzenie, jak ustalili biegli, nie rejestrują takich danych, bo włączają się w chwili uderzenia pojazdu. W wypadku premier Szydło urządzenie włączyło się, gdy auto uderzyło w drzewo. Sprawę wyjaśnił prokurator z krakowskiej prokuratury, Krzysztof Dratwa: - W tych samochodach są zamontowane rejestratory, które uruchamiają się dopiero w momencie kolizji. Zapisują pewne parametry jazdy, zarówno przed, jak i po zdarzeniu przez krótki czas. Natomiast nie rejestrują wrażeń dźwiękowych czy innych, związanych z samym ruchem pojazdu.
Oznacza to, że nadal nie ma potwierdzenia o sygnał świetlnych i dźwiękowych w rządowym aucie, a to ważne, bo podejrzany o spowodowanie wypadku młody kierowca Seicento twierdzi, że nie słyszał sygnałów dźwiękowych. 21-letni Sebastian K., który jechał seicento ma zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku.
Zobacz: Wypadek premier Szydło. Kolejne przesłuchania. Wiemy kiedy