Do wypadku Beaty Szydło doszło w lutym 2017 roku. Ówczesna premier rządu jechała do swojego domu w Brzeszczach. Na jednym ze skrzyżowań doszło do zderzenia z autem kierowanym przez młodego kierowcę. Sebastian Kościelnik po 5 latach od wypadku, do którego doszło w Oświęcimiu, został zapytany o słowa z listu, który w 2017 roku skierowała do niego ówczesna premier Szydło. Brzmiały one tak: - Jako obywatele przed organami sprawiedliwości jesteśmy równi. Kościelniak przyznaje, że wówczas myślał, że może rzeczywiście tak będzie, jak napisała ówczesna premier. - Teraz, po prawie pięciu latach ciągnącego się procesu i wszystkiego, czego doświadczyłem jako obywatel w zderzeniu z aparatem państwa, słowa Beaty Szydło w żaden sposób nie robią już na mnie wrażenia. Wtedy jeszcze tak - przyznał kierowca seicento.
Wypadek Szydło. Kierowca seicento miał podsłuch?! Mówi też o znikających zdjęciach
Mężczyzna w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przyznał, że po wypadku w jego telefonie był podsłuch: - W bardzo krótkim czasie po wypadku również miałem założony podsłuch. Założony był w moim telefonie, u mojego mecenasa i u innych osób związanych z tą sprawą. Jak dodał, o tym, że miał podsłuch dowiedział się od znajomego informatyka swego mecenasa. O sprawie nie poinformował jednak prokuratury. Czy Sebastian Kościelniak obawia się, że mógł być podsłuchiwany Pegasusem? Raczej nie, bo jak stwierdził: - Nie jestem politykiem ani osobą aż tak publiczną. Moja sprawa już przycichła. Przycichła, ale jeszcze kilka tygodni temu głos zabrał jeden z byłych funkcjonariuszy, który wtedy jechał w rządowej kolumnie aut, więc o wypadku znów zrobiło się głośno.
Kościelniak w wywiadzie dodał też, że przypomina sobie dziwną sprawę. Jak mówi, gdy ktoś, już po wypadku, chciał zrobić zdjęcie w miejscu wypadku, to podchodząc tam telefony się wyłączały. Znikały też zdjęcia: - Wiem też o kilkunastu sytuacjach, gdy ktoś był 30-40 metrów od miejsca zdarzenia, a nagle jego telefon przestawał działać albo zdjęcie, które mu się udało zrobić, zniknęło z telefonu - powiedział mężczyzna w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".