"Super Express": - Wkroczenie demonstrantów do PKW część dziennikarzy, w tym pan, opisała jako przestępstwo i terror. A może jest to akt desperacji i irytacji, choć wyrażony przez tę bardziej radykalną część wyborców?
Jacek Żakowski: - Irytacja nie powinna oznaczać, że ktoś może robić, co mu się podoba. Rozumiem irytację, sam jestem zirytowany tym, jak te wybory przygotowano. To czysty skandal. Irytuje mnie jednak wiele innych rzeczy na świecie. To, jak działa oświata, firmy telekomunikacyjne czy banki. Gdybym wszedł do banku i zażądał otworzenia z tego powodu skarbca, to jednak by mnie pan nie usprawiedliwiał i nie dziwił się oskarżeniom.
- Nie dziwiłbym się. Po tym, co zrobiono z wyborami, nie zaskoczył mnie też taki protest. Nawet jeżeli sam w ten sposób nie protestuję.
- Od dłuższego czasu trwa kampania dezawuowania instytucji państwa demokratycznego ze strony osób, które kwestionują wszystko. Owszem, ludzie mają prawo protestować, ale jednak w przewidzianych prawem granicach. Zakładać partie, pisać protesty, występować do sądu. Nie można jednak dopuścić, żeby mniejsze czy większe grupy przemocą dyktowały, jak państwo ma funkcjonować. To powrót do kołchoźnictwa.
- Przecież nie tak dawno na Ukrainie grupa ludzi wtargnęła do kilku budynków i podyktowała państwu, jak ono ma funkcjonować. I wielu dziennikarzy, w tym także pan, rewolucję na Majdanie poparło!
- Tam nie wkroczono do odpowiednika Państwowej Komisji Wyborczej...
- Ale wkroczono np. do ratusza w Kijowie i kilku innych budynków administracji.
- Widzi pan jednak różnicę między ratuszem a Państwową Komisją Wyborczą? To różnica jak między cmentarzem a tabernakulum. PKW to tabernakulum państwa demokratycznego. I to w czasie liczenia głosów. Ratusz to urząd, w Polsce też okupowano rozmaite urzędy, w tym ministerstwa, a nawet część Sejmu. To nie jest dobre, ale mieści się w ramach konfliktu politycznego.
Zobacz: Szef PKW Stefan Jaworski podał się do dymisji!
- Do ratusza i ministerstwa wolno, a do PKW nie? To jednak kazuistyka...
- Nie zgadzam się z tym. To była profanacja najgroźniejszego rodzaju.
- Kiedy widzi pan wyniki z województw, liczbę głosów nieważnych... Nie jest tak, że państwo samo skazało się na bunt? Ludzie nie uwierzą nagle w aż taką popularność PSL.
- Różne scenariusze są możliwe. Obowiązkiem dziennikarzy jest tłumaczenie wyborcom rzeczywistości. W Polsce mamy jednak za dużą grupę dziennikarzy, którzy zaciemniają i chcą uzyskać jakąś korzyść polityczną. W tym sensie są zdrajcami i oszustami dziennikarstwa. Jako obywatel nie chciałbym, żebyśmy im ulegali. I nie dołączajmy do pary Kaczyński - Miller. Bo może być tragedia narodowa.
- Gdyby Czytelnicy zapytali mnie, czy wybory były sfałszowane, odpowiedziałbym, że nie mam na to dowodów i zapewne nie. Gdyby jednak zapytali, czy były wypaczone, to przy takiej liczbie głosów nieważnych... Odpowiedziałbym, że ewidentnie.
- Absolutnie się z panem zgadzam, ale wynik wyborów zawsze jest wypaczony. Przez głosy nieważne, przez ordynację, przez absencję czy próg wyborczy. To jest nieuchronne. Wynik nigdy nie oddaje intencji wyborców, bywa tylko do nich zbliżony. W USA Gore miał więcej głosów niż Bush jr, a przegrał!
- Bez przesady! Jest jednak różnica...
- Jest. W tym roku zapewne zdecydowanie za dużo będzie głosów nieważnych. Powodem jest chyba to, że i media, i politycy za dużo wagi przyłożyli do walki wyborczej, a za mało do wyjaśnienia technicznej strony głosowania. I trzeba wyciągnąć z tego wnioski, a nie wylewać dziecko z kąpielą!
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail