Ten plebiscyt, który trwa przez weekend jest crash testem dla putinizmu. Pokaże, czy te wszystkie szczeble tzw. „adminriesursu”, czyli administracji i zasobów państwa, łącznie z siłami porządkowymi, są w stanie przeprowadzić taką wielką akcję jak „wybory” prezydenckie. To nie z urn wyborczych Putin dostanie legitymację do rządzenia, ale będzie ona wynikała z tego, że ten test się powiódł – mówi prof. Legucka, analityczka ds. Rosji Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych oraz wykładowczyni Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
To plebiscyt a nie wybory
„Super Express”: - Trwają „wybory” prezydenckie w Rosji. Nie pierwszy raz wiadomo kto wygra, ale pierwszy raz ten teatr odbywa się w w warunkach gigantycznej wojny, którą toczy Putin przeciwko Ukrainie. Komu w Rosji to udawanie jest w ogóle potrzebne?
Agnieszka Legucka: - Rzeczywiście, w Rosji od lat mamy do czynienia z plebiscytem wyborczym, a nie wyborami. Kiedyś jednak to przedstawienie było aranżowane w taki sposób, że można było dostrzec w nim jakąś intrygę. Coś, co z punktu widzenia technologii politycznej było ciekawe. Zwykłe było tak, że Władimir Putin występował na tle kilku, z reguły ok. siedmiu, kontrkandydatów, którzy spierali się między sobą. I zdarzało się, jak w poprzednim plebiscycie, że ktoś zdobywał sporą popularność wśród Rosjan. W 2018 r. to był Paweł Grudinin. Startowała też wtedy Ksienia Sobczak, córka dawnego mocodawcy Putina, która miała duży elektorat negatywny. Mówiąc krótko, coś się działo.
Test dla Putina
- Tym razem mamy absolutną pustynię.
- Na ten moment rosyjski system polityczny, czyli po prostu putinizm, przestał być w jakikolwiek sposób elastyczny. Nie ma tu nawet pozorów debaty politycznej. Mamy toporny, neototalitarny system, mocno wchodzący w życie Rosjan. Ten plebiscyt, który trwa przez weekend jest crash testem dla putinizmu. Pokaże, czy te wszystkie szczeble tzw. „adminriesursu”, czyli administracji i zasobów państwa, łącznie z siłami porządkowymi, są w stanie przeprowadzić taką wielką akcję jak „wybory” prezydenckie. To nie z urn wyborczych Putin dostanie legitymację do rządzenia, ale będzie ona wynikała z tego, że ten test się powiódł.
- A co jeśli coś pójdzie nie tak?
- Niepowodzenie będzie sygnałem dla rosyjskiej elity, że Putin nie jest gwarantem tego systemu i trzeba będzie zastanowić się nad kimś nowym.
Putin nie ryzykuje nawet pozorów wyboru
- Myśląc „wyborach” w Rosji, przypominam sobie wybory na Białorusi w 2020 r., kiedy pojawiła się realna kontrkandydatka dla Łukaszenki, Białorusini poczuli, że mają realny wpływ na wynik głosowania, a to wszystko doprowadziło niemal do upadku reżimu. Putin wyciągnął wnioski z tamtego gorącego białoruskiego lata?
- Tak, strategia na ten plebiscyt jest prosta: zero iluzji. Putinizm nie daje żadnych szans na to, by wpuścić do niego świeżą krew, dopuścić do jakiejkolwiek dyskusji czy pozwalać sobie nawet na taką ekstrawagancję jako dopuszczenie kobiet do możliwości kandydowania. Na Białorusi to trzy kobiety, które wspólnie prowadziły kampanię na rzecz jednej z nich – Swiatłany Ciachanouskiej – okazały się niezwykłą siłą. Pokazały, że nie tylko można coś razem zrobić, ale też pociągnąć za sobą tłumy. W Rosji udział kobiet ograniczono do zera. Była tam jedna pretendentka – była dziennikarka Jekaterina Duncowa.
- Co się z nią stało?
- Przedstawiała niebezpieczne z punktu widzenia reżimu antywojenne lub wręcz antyputinowskie hasła. Oczywiście, by zapobiec realizacji scenariusz białoruskiego, zabroniono jej zbierania podpisów. Drugą groźną z punktu widzenia Władimira Putina osobą okazał się Borys Nadieżdin. Pozwolono mu co prawda na zbieranie podpisów pod swoją kandydaturą, ale już nie pozwolono mu jej zarejestrować.
Putinizm – system bezalternatywny
- To już nie są czasy, kiedy można dopuścić pluralizm opinii. Zwłaszcza w tak istotnej kwestii jak wojna. Jeszcze Rosjanie by uwierzyli, że można ją bezkarnie kwestionować.
- W przypadku Nadieżdina dla reżimu istotne było to, żeby pokazać, iż taki człowiek jako on – występujący jako przeciwnik wojny, w programach kremlowskiej telewizji pojawiający się jako chłopiec do bicia – nie jest w stanie zebrać wymaganej liczby głosów. Że jego poglądy są w Rosji marginalne. Okazało się jednak, że bardzo mocno w agitację na rzecz Nadieżdina zaangażowała się rosyjska opozycja emigracyjna. Wskazywała, że to ten jedyny kandydat, na którego rosyjski obywatel mógłby z czystym sumieniem zagłosować w proteście przeciwko Putinowi. Nagle okazało się, że jak Rosja długa i szeroka ustawiają się kolejki, by złożyć podpis pod kandydaturą Nadieżdina. To dało mu dużą rozpoznawalność i automatycznie uczyniło z niego osobę niebezpieczną dla reżimu. Stwarzał iluzję wyboru, którą Rosjanie mogli potraktować serio.
- Przypadek Nadieżdina i to, jak wcześnie utrącono jego kandydaturę, pokazuje chyba, jak wiele zrobiono, by nic nie zepsuło tego święta putinizmu.
- Tak. Mamy do czynienia z absolutnie bezalternatywnym systemem. Ta bezalternatywność oznaczała również śmierć Aleksieja Nawalnego. Co prawda od trzech lat siedział w więzieniu, a pod koniec życia został wywieziony do kolonii karnej na dalekiej północy Rosji, ale póki żył, dla systemu politycznego oznaczał zagrożenie jakimiś pęknięciami w nim. Z jednej strony, mamy w Rosji reżim bardzo represyjny wobec własnych obywateli i używający siły, by umocnić się na arenie międzynarodowej, jak dowodzi tego wojna przeciw Ukrainie. Z drugiej jednak to system pełen dziur i wewnętrznych problemów, który musi sięgać po coraz bardziej represyjną politykę, by utrzymać swoją kruchą stabilność. Dlatego i wybory, z punktu widzenia demokracji, nie mają żadnego sensu, ale z punktu widzenia interesów reżimu są niezwykle istotne.
Rozmawiał Tomasz Walczak