Bronisław Komorowski nigdy nie był moim kandydatem. Nie zdarzyło mi się na niego głosować. Przyznam jednak, że widząc go na konferencji, na której ogłaszał, ile to zrozumiał i że od teraz zacznie wsłuchiwać się w głos ludu, czułem się osobiście zażenowany. Zażenowany tak, jakby publicznie upokarzał się ktoś mi najbliższy, choć miałem przecież tego faceta w nosie. Niby dla mnie nikt, ale jednak głowa państwa.
Teraz ślad tego zażenowania odczuwam obserwując nagłe „znarodowienie” Trzaskowskiego. Też ma szansę przed II turą podobne zażenowanie odczuwam obserwując nagłe „znarodowienie” Trzaskowskiego.
Komorowski nie miał szans swoją zmianą nikogo przekonać. Zastanawiam się czy Polacy zmienili się na tyle, żeby miał ich szansę przekonać do siebie tak drastycznie zmieniający poglądy Trzaskowski?
Przyznam, że trochę mu się dziwię, bo do wpadki z wiekiem emerytalnym prowadził swoją kampanię lepiej niż dobrze. W ciągu tygodnia zdążył jednak zadeklarować, że łączą go z Konfederacją wolnorynkowe poglądy gospodarcze, a jednocześnie nadal ścigać się na socjal z PiS i Andrzejem Dudą. I mam wrażenie, że zamiast kogoś zachęcić, dał obu stronom jasny sygnał, że jest w stanie powiedzieć wszystko i wszędzie nie licząc się z konsekwencjami.
Trzaskowski zdążył nawet zadeklarować, że mógłby też pójść na Marsz Niepodległości. Nie wiem, czy przekonałby dziarskich, krótko ostrzyżonych chłopaków, nawet gdyby krzyczał razem z nimi, że „PiS, PO – jedno zło”, „Precz z UE” i „Wielka Polska katolicka”. Deklaracja z Marszem nie wystarczyła. Trzaskowski zmienił zatem zdanie w sprawie ślubów gejów i możliwości adopcji dzieci przez pary homoseksualne.
Zastanawiam się co dalej, jeżeli to także nie wystarczy. Rzut na taśmę i głosowanie w niedziele w koszulce z „zakazem pedałowania”?
Śmiało, możliwości są nieograniczone.