„Super Express”: - W swojej najnowszej książce „Chrześcijaństwo. Triumf religii” śledzi pan rozwój tej wiary od późnego antyku po późne średniowiecze – czyli w okresie, w którym chrześcijaństwo ze skromnej sekty stało się hegemoniczną siłą w Europie. Ten triumfalny pochód mógł się dokonać przede wszystkim dzięki politycznym instytucjom, które szerzenie chrześcijaństwa promowały począwszy od ogłoszenia się Konstantyna pierwszym chrześcijańskim cesarzem Rzymu?
Peter Heather: - Tak, to mój główny cel w tej książce, by pokazać, jak istotną siłą w tym procesie była polityka. Oczywiście, nie jest tak, że nikt tego nie zauważał, ale chciałem wypełnić próżnię, jeśli chodzi o pokazanie polityki jako głównej siły napędowej rozwoju chrześcijaństwa. Struktury władzy, jedność struktur wiary, idea religijnej ortodoksji – to wszystko, co potrzebne do rozwoju chrześcijaństwa jako masowej wiary zapewniła władza polityczna. Dzięki niej udało się dostosować chrześcijaństwo do nowej sytuacji, w której nie jest już ono sektą, która rządzi się swoimi prawami, ale de facto religią państwową, którą stała się pod koniec w IV i V w.
- Jak wielką rewolucję w tym czasie przeszło chrześcijaństwo, odkąd jego prorokiem stał się Konstantyn?
- Przedkonstantyńskie chrześcijaństwo było konstelacją małych, działających niezależnie od siebie wspólnot w kilku miastach basenu Morza Śródziemnego. Czasami w jednym ośrodku działało kilka takich zupełnie autonomicznych wspólnot, które niekoniecznie za sobą przepadały, a czasami były wręcz wobec siebie wrogie. Każda z nich działała także według niejako własnych zasad, tworząc wielki koloryt bez centralnego ośrodka władzy religijnej. Bycie chrześcijaninem było też bardzo wymagające i sama konwersja była obudowana licznymi obwarowaniami. To wszystko musiało się zmienić, by chrześcijaństwo mogło się szerzyć.
- I tu wchodziła władza polityczna, a konkretnie Konstantyn, któremu nie wystarczyło, że ogłosił się chrześcijaninem.
- Dokładnie. Jako cesarz żywo interesował się tym, by stworzyć jednolitą wiarę. Sobór w Nicei w 325 r., który stworzył podwaliny pod chrześcijaństwo, jakie znamy dziś, był nie tylko spotkaniem duchownych z różnych części imperium, którzy mieli między sobą określić podstawy wiary wspólne dla wszystkich chrześcijan. Jego ustalenia zostały narzucone przez Konstantyna, a tworzącą się ortodoksję władza polityczna wsparła, wprowadzając prawa zwalczające herezje.
- To była tylko część tytanicznej pracy, która stała przed władcami Cesarstwo Rzymskiego. Nie jest bowiem tak, że Konstantyn ogłosił się chrześcijaninem, bo większość jego poddanych nimi była. Byli w zdecydowanej mniejszości.
- Nie jesteśmy w stanie dokładnie określić, ilu chrześcijan zamieszkiwało Cesarstwo Rzymskie. Wiemy natomiast, że w tamtym czasie było one przede wszystkim zjawiskiem miejskim, a zorganizowane wspólnoty chrześcijańskie istniały tylko w niecałej 1/3 miast imperium. Jakby tego było mało, mieszkańcy miast stanowili jedynie 10 proc. wszystkich ludzi zamieszkujących państwo. Cała reszta to ludność wiejska. Można więc oszacować ogólną liczbę chrześcijan w Cesarstwie Rzymskim na jedynie 1-2 proc. ludności. Zresztą dość długo zajęło, zanim ktokolwiek postanowił dotrzeć z nową wiarą na prowincję. Systematyczne wysiłki w tej sprawie zaczęło się dopiero w VI w. Tak więc bardzo długo mimo państwowej sankcji chrześcijaństwo pozostawało religią mniejszości.
- Wielu może to zaskakiwać, ale chrześcijaństwo bardzo długo pozostawało fenomenem elit, które zresztą wcale nie paliły się do tego, by porzucić pogaństwo i uznać wiarę w chrześcijańskiego boga. Mierzyli się jednak z presją państwa, której trudno było się oprzeć.
- Tak, to jeden z fenomenów, który najbardziej mnie fascynuje. Jak we wszystkich przednowoczesnych państwach, tak w Cesarstwie Rzymskim elity były bezbronne wobec kulturowej ortodoksji państwa. Aby się rozwijać w ramach struktur państwa rzymskiego jako elita, która ma wiele do stracenia, musisz zadeklarować swoją lojalność wobec tej ortodoksji. Kiedy więc państwo zmienia się kulturowo, w tym konkretnym przypadku stając się państwem chrześcijańskim, pojawia się wiele formalnej i nieformalnej presji, by się do tej zmiany dostosować. To sprawiło, że większość rzymskiej elity przyjęła chrześcijaństwo. Chcieli po prostu móc robić kariery w strukturach państwa i budować swój majątek. Inaczej skazywali się na marginalizację.
- Jakże to inna historia nawróceń w tamtym czasie niż te podawane przez Kościół za przykład – choćby św. Augustyna, którą znamy z jego „Wyznań”.
- Augustyn, ale także kilka innych postaci z okresu późnorzymskiego to podręcznikowe przykłady konwersji na chrześcijaństwo wynikającej z głębokiej wiary i głębokiego namysłu. Augustyn swoim świadectwem narobił wiele hałasu, ale o wiele więcej działo się po cichu i jego doświadczenie nie było udziałem większości tych, którzy w tamtych czasach wiarę zmieniali. Większość konwersji była jednak bardziej wykalkulowana, szła na kompromisy, starając się godzić tradycyjne wierzenia z elementami chrześcijaństwa, tworząc niezwykłą mieszankę wiary. Ale też kulturowy bagaż, który ze sobą nieśli wpływał np. na to, jak dzięki klasycznej kulturze i wypracowanym przez nią metodom analizowano Biblię czy tworzono z niej spójny dokument opowiadający nową religię. Na swój sposób tworzyło to twórczy dialog między pogańską tradycją a chrześcijaństwem.
- Historia chrześcijaństwa w późnym antyku i wczesnym średniowieczu to także historia, która mogła potoczyć się zupełnie inaczej i zanim nabrało ono rozpędu, mogło zniknąć jako wiara państwowa i nigdy nie stać się dominująca religią w Europie. I znów zawdzięczałoby to sytuacji politycznej. Tym razem działającej przeciwko niemu.
- Tak, mogło do tego dojść choćby za panowania bratanka Konstantyna cesarza Juliana. Nie na darmo zyskał przydomek Apostata, ponieważ odstąpił od chrześcijaństwa i powrócił do kultu dawnych bogów rzymskich. Rządził niecałe trzy lata, ale gdyby jego władza trwała dłużej, proces chrystianizacji Cesarstwa Rzymskiego mógł zostać odwrócony. Przypomnijmy bowiem, że minęło jedynie jedno pokolenie od czasów panowania Konstantyna i chrześcijaństwo nie było na tyle zakorzenione, by zdeterminowane władze państwowe nie mogły wyrugować go z przestrzeni politycznej. Drugim takim momentem były podboje arabskie. Marsz islamu przez Palestynę, Syrię, Egipt i północną Afrykę sprawił, że potomkowie tych samych elit, które przyjęły chrześcijaństwo, zmieniali wyznanie z tych samych powodów: systematycznego pozbawiania wpływów chrześcijan i presji, by przyjąć islam.
- Islam to nieco późniejszy cios dla chrześcijaństwa wobec bardzo bolesnego upadku Cesarstwa Rzymskiego. Dezintegracja jego struktur i likwidacja protekcji państwa mogła być śmiertelnym ciosem dla chrześcijaństwa? Czy do tego czasu jednak zakorzeniło się już na tyle, że nie mogło tak po prostu zniknąć?
- Wydaje się, że rzeczywiście chrześcijaństwo było już na tyle okrzepłe, że nie mogło tak całkowicie zniknąć. Kiedy zastanawiam się, jak mógł potoczyć się czarny scenariusz dla chrześcijaństwa, przywołuję właśnie islam we wschodnich ziemiach Cesarstwa Rzymskiego. Jak wspomnieliśmy, tamtejsze elity dość szybko przeszły na islam i wystarczająco znacząca część zwykłych mieszkańców tych ziem poszła za ich przykładem, ale przecież współcześnie do niedawna mieliśmy sporą chrześcijańską mniejszość w Egipcie i Syrii. Mając w głowie ten model, możemy założyć, że nawet jeśli w zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego sprawy potoczyłyby się mniej korzystnie, ciągle mielibyśmy do czynienia z funkcjonującym kościołem chrześcijańskim. Jedyne, co mogło temu zaszkodzić to fakt, że w momencie upadku Rzymu, chrześcijaństwo wciąż nie zakorzeniło się wśród mas rzymskiego chłopstwa. Jego chrystianizacja to dopiero postrzymski fenomen. Pod koniec V w. ciągle to przede wszystkim elity były chrześcijańskie. Niemniej, chrześcijaństwo w Europie by przetrwało, ale byłoby już zupełnie inną religią.
- Wspomniany już arabski podbój wydaje się bardziej egzystencjalnym zagrożeniem dla chrześcijaństwa. Wspomniane terytoria, które Arabowie wyrwali Bizancjum i spadkobiercom zachodniego Cesarstwa, były tradycyjnymi ośrodkami rozwoju religii. To one wydały też najwybitniejszych teologów. Jak chrześcijaństwo w ogóle to przetrwało?
- Mówiąc najkrócej z ogromnymi problemami. Mieliśmy dwa państwa znajdujące bezpośrednio na linii frontu wojny z Arabami – Bizancjum w Azji Mniejszej oraz wizygocką Hiszpanię na drugim końcu kontynentu. Oba przechodziło niesłychane konwulsje ideologiczne w VII w. i musiały odpowiedzieć sobie, czemu Bóg się na nie rozgniewał. Jeśli bowiem Bóg byłby po ich stronie, powinni wygrywać, a skoro przegrywasz, musi być tego jakiś powód i na pewno ma coś wspólnego z tym, jak wyznajesz swoją religię. Ideologia, która mówi, że Bóg sankcjonuje istnienie państwa, sprawdza się, jeśli wygrywasz. Staje się ogromnym problemem, kiedy zaczynasz przegrywać. Rodziło to więc gigantyczne problemy polityczne. Ale także religijne, bo jak pan wspomniał, podbite przez Arabów ziemie były bijącym sercem chrześcijaństwa. Musiało się ono narodzić na nowo w innych miejscach – Konstantynopolu na Wschodzie i na łacińskim zachodzie.
- I udało się to na tyle, że z czasem narodziły się tam nie tylko ośrodki religijne, ale też władza polityczna, która była zainteresowana szerzeniem chrześcijaństwa. W końcu np. władcy średniowiecznej Polski przyjęli je nie dlatego, że oświecił ich Duch Święty, ale uznały, że nie stać ich na to, by ze względów ekonomicznych i ze względów bezpieczeństwa pozostawać poza światem chrześcijańskim. I znów polityczna presja okazała się najlepszym ewangelistą.
- Rządząca ziemiami polskimi dynastia Piastów działała podobnie jak władcy w innych miejscach Europy – używała chrześcijaństwa jako środka do autopromocji i budowania dobrych relacji ze Świętym Cesarstwem Rzymskim. Konwersja na chrześcijaństwo jest częścią procesu, który pozwolił Piastom rozszerzyć swoją władzę daleko poza swoją kolebkę i stworzyć po raz pierwszy państwo na ziemiach polskich. Polityczne centrum władzy w ówczesnej Europie było zainteresowane szerzeniem chrześcijaństwa, a lokalne elity w różnych jej częściach rozmyślnie się w ten proces włączały. To ciekawy proces samochrystianizacji, który działał w średniowiecznej Europie doskonale. Karolingowie próbowali siłą nieść nową religię w Saksonii, ale zajęło im to 30 lat, kosztowało niezliczone życia ludzkie i wielką fortunę. Dlatego nigdy już tego eksperymentu nie powtórzyli. Postawili więc na samochrystianizację ambitnych europejskich władców.
- Chrześcijaństwu zajęło tysiąc lat, by stać się absolutnym hegemonem w Europie w późnym średniowieczu. Milenium w tym przypadku to dużo czy mało?
- To rzeczywiście dużo, ale musimy jednocześnie pamiętać, ile transformacji musiało przejść chrześcijaństwo, by utworzyć wielki religijny blok, który wyłonił się w XIII-wiecznej Europie. Chrześcijaństwo musiało bowiem zrodzić silną scentralizowaną strukturę władzy kościelnej, która jednocześnie będzie oddzielona od władzy politycznej. Nie było bowiem w średniowiecznej Europie żadnego władcy, który – jak rzymscy cesarze – miałby pod swoją kontrolą cały kontynent. Musiało więc narodzić się papiestwo. Ale sama władza to nie wszystko. Musiała też powstać funkcjonalna forma chrześcijańskiej pobożności dla zwykłych ludzi, w której stworzysz koncepcje pokuty i czyśćca, by mieli po co trwać przy chrześcijaństwie. Więcej – trzeba było zbudować całą sieć kościołów, bez których nie dało się zapewnić duchownych dla każdej wspólnoty wiernych i obecności wiary w codziennym życiu. I w końcu trzeba było rozstrzygnąć, czym chrześcijaństwo różni się od judaizmu, co też długo nie było takie oczywiste. Kiedy więc zastanowimy się nad tymi wszystkimi zmianami, które musiały zajść, by chrześcijaństwo stało się potęgą ideologiczną, być może te 1000 lat, to nie tak znowu długi czas?
Rozmawiał Tomasz Walczak