W Polsce i krajach bałtyckich rosną obawy co do gwarancji przyjścia z pomocą przez sojuszników z Zachodu i nawet prezydent Komorowski w poniedziałkowym wywiadzie dla TVP musiał stwierdzić, że nigdy nie ma stuprocentowej pewności co do tego, że się na nich nie zawiedziemy. Poczucia pewności nie budują szczególnie Niemcy, którzy uparli się nie robić nic, co mogłoby być przez Putina i jego sojuszników odebrane jako prowokacja. Angela Merkel uparcie trzyma się też anachronicznych ustaleń z Moskwą, które zakładały, że żadnej obecności wojsk NATO w Europie Wschodniej nie będzie. To doprawdy wzruszające, że Berlin chce dotrzymywać umów z krajem, który w ostatnich miesiącach nie uznaje żadnych międzynarodowych ustaleń.
W każdym razie efekt jest taki, że Berlin ujawnił się jako główny przeciwnik stworzenia baz Sojuszu w krajach z tzw. wschodniej flanki. Zamiast tego szykowany jest wariant alternatywny stworzenia sił, które w razie agresji ze Wschodu miałyby być natychmiast rzucone do walki z najeźdźcą. Nie wiadomo jednak, gdzie miałyby one stacjonować i jak miałyby być duże. Oczywiście, to rozwiązanie lepsze niż żadne, ale siła odstraszania - w końcu fundament NATO - raczej marna.
Na drugim biegunie jest premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który nie przebiera w słowach i Putina śmiało porównuje już z Hitlerem. Ostrzega, żeby nie popełnić dziś tego samego błędu, co jego poprzednik Neville Chamberlain, który w 1938 roku w Monachium oddał III Rzeszy Czechosłowację, licząc, że tym samym kupuje Europie pokój. Mocne słowa, ale przy obstrukcji współczesnej wersji Chamberlaina, czyli kanclerz Niemiec, oraz paraliżu decyzyjnym charakterystycznym dla Zachodu szczyt NATO skończy się najwyżej na ostrej retoryce. W sferze praktyki nadal więcej będzie z przedwojennej polityki appeasementu niż dawania odporu rozbisurmanionemu Putinowi.
Zobacz: Tego jeszcze nie było! KALISZ w teledysku! [WIDEO]
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail