"Super Express": - Agnieszka Romaszewska-Guzy stwierdziła na naszych łamach, że bez polityki wschodniej nie istniejemy w Unii Europejskiej.
Bartosz Węglarczyk: - Rzeczywiście polityka wschodnia to nasza specjalizacja. Jesteśmy swego rodzaju komandosami polityki unijnej ds. Wschodu. Nie będziemy przecież wpływać na politykę Unii wobec Maghrebu, bo ten region mało nas interesuje.
- Jaką politykę w tej dziedzinie powinien prowadzić przyszły prezydent?
- Wszyscy polscy prezydenci wspierali proces rozszerzania NATO. To leży w naszym interesie, bo oznacza zarazem rozszerzenie strefy bezpieczeństwa. Nie było wszak dotąd przypadku wojny między dwoma członkami Sojuszu. Powinniśmy umacniać niepodległość i niezależność państw byłego Związku Radzieckiego.
- Powinniśmy działać na rzecz wejścia Gruzji i Ukrainy do NATO?
- Od wyboru Janukowycza na prezydenta polityka zagraniczna Ukrainy jest zupełnie inna niż gruzińska. Ukraina nie chce wchodzić do NATO i woli skoncentrować się na Unii Europejskiej. Z kolei dla Gruzinów ważniejsze jest NATO. Powinniśmy więc wspierać to, do czego dążą te kraje.
- Na własną rękę czy wraz z Unią?
- Jedno można pogodzić z drugim. Jako odrębny kraj prowadzimy własną politykę wschodnią. Jednocześnie róbmy wszystko, by polityka Unii była jak najbardziej zbieżna z naszą.
- Pokusiłby się pan o bilans polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego?
- Wyznaczył sobie dobre cele, ale złe środki. Jednak tuż przed śmiercią chyba chciał to naprawić. Miał jechać do Moskwy 9 maja. To byłby akt wielkiego otwarcia na Rosjan. Najpiękniejszym momentem całej prezydentury był jego wyjazd do Gruzji w 2008 roku. Chyba wszyscy wtedy byliśmy z niego dumni. Najsłabszym punktem był jednak brak koordynacji jego polityki z resztą Unii Europejskiej. Nie miał tam mocnej pozycji i nie był w stanie przekonać Unii do swojej wizji polityki wschodniej. Dlatego działał sam.
- Inaczej nie miałby swej wielkiej chwili w Gruzji.
- Nieprawda. Polityka europejska to w dużej mierze teatr. Stanowiska pozornie sprzeczne z interesem Unii są często sterowane właśnie dla osiągnięcia wspólnego celu. Politykom wyznacza się pewne role do odegrania. Kogoś "mianuje się" np. na rusofoba, który waląc pięścią w stół beszta Rosjan, a ktoś inny gra przyjaciela Rosji. Dopóki ta gra w dobrego i złego gliniarza jest kontrolowana, nie ma problemu. Chodzi o to, że Lech Kaczyński mógł wtedy pojechać do Gruzji za cichą zgodą Unii, a pojechał bez niej.
Bartosz Węglarczyk
Publicysta, szef działu zagranicznego "Gazety Wyborczej"