Wojciech Roszkowski: Wrażliwość ukrywał za kamienną twarzą

2010-07-13 17:30

W 10. rocznicę śmierci Jana Karskiego o jego dokonaniach opowiada prof. Wojciech Roszkowski.

"Super Express": - Dlaczego postać Jana Karskiego zajmuje tak ważne miejsce w dwudziestowiecznej historii Polski?

Prof. Wojciech Roszkowski: - To postać symboliczna. Popularność i znaczenie Jana Karskiego dla Polski wynika z jego działalności niepodległościowej w czasie okupacji. Jednak jego niepodważalną i największą zasługą było podjęcie się misji w obozie koncentracyjnym, gdzie stał się naocznym świadkiem ludobójstwa na Żydach. Z pewnością świadectwo Karskiego o tej straszliwej zbrodni należy do tych najważniejszych. Gdy pytamy na Zachodzie o Holocaust i o pomoc Polaków dla Żydów, to Karski jest wymieniany jako najważniejszy świadek Holocaustu. Było wielu późniejszych świadków ludobójstwa. Ale żaden z emisariuszy w czasie wojny nie był tak blisko tej zbrodni, jak on.

- Na czym polegała jego misja?

- Na przekazaniu do Stanów Zjednoczonych informacji zdobytych w niemieckim obozie zagłady, do którego dostał się w przebraniu estońskiego strażnika. Był naocznym świadkiem mordowania Żydów w komorach gazowych i spalania zwłok w krematoriach. W lipcu 1943 roku został przyjęty przez prezydenta USA Roosevelta, do którego osobiście apelował o pomoc dla Żydów. Ich rozmowa przeszła do historii. Prezydent wykazał się ignorancją i nonszalancją wobec Karskiego, a jego relacje traktował z nieufnością. Amerykanie nie chcieli uwierzyć w to, co mówił. Jak wiemy, żadnej pomocy nie udzielili. Władze amerykańskie nic nie zrobiły, ale nie mogą mówić, że nic nie wiedziały.

- Kiedy doczekał się uznania na Zachodzie?

- Chyba dopiero w latach osiemdziesiątych, gdy środowiska żydowskie w Stanach Zjednoczonych zaczęły coraz głośniej mówić o Holocauście. W 1998 roku był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Natomiast wcześniej był znany w wąskim środowisku naukowym Uniwersytetu w Georgetown, gdzie przez wiele lat po wojnie wykładał o Europie Środkowo-Wschodniej. Utrzymywał też kontakty z polskim środowiskiem w Waszyngtonie. W tym także z innym emisariuszem Janem Nowakiem-Jeziorańskim.

- Podobno Karskiego odkrył dla świata udział w filmie "Shoah" francuskiego reżysera Claude'a Lanzmanna.

- Świadectwo Karskiego zostało w tym filmie zmanipulowane. Reżyser nakręcił osiem godzin rozmowy z nim, a następnie wyciął pewne fragmenty i w oficjalnej wersji filmu pozostawił tylko te, które świadczyły o tym, że Polacy byli obojętni, a nawet nastawieni wrogo wobec Żydów mordowanych przez nazistów. Tymczasem w wypowiedzi Karskiego te proporcje były inne. Lanzmann zostawił jednak długi i bardzo poruszający fragment, gdy Karski wzrusza się i na jego twarzy pojawiają się łzy. Nie wylewał ich nad rodakami, którzy źle obchodzili się z Żydami - choć taka wydawała się być intencja reżysera. Te łzy wywołane były wspomnieniem koszmaru, który widział w obozie. Wielka szkoda, jeśli akurat ten film spopularyzował Karskiego za granicą. Jego relacja była znacznie bardziej zrównoważona, a on niepokoił się z powodu tego, jak go w filmie przedstawiono. Sam mówił mi o tym, gdy miałem okazję rozmawiać z nim jedyny raz w życiu.

- Jakie zrobił na panu wrażenie?

- Spotkaliśmy się w Waszyngtonie pod koniec lat 80. Byłem młodym człowiekiem, a on miał ponad siedemdziesiąt lat. Miałem wrażenie, że jest człowiekiem uczuciowym. Ale starał się to ukryć za kamienną twarzą.

- Jak do przypadku Jana Karskiego odnosiły się władze Izraela?

- Bardzo pozytywnie. W 1982 roku został odznaczony mianem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. Posadził swoje drzewko w Yad Vashem.

Wojciech Roszkowski

Historyk, ekonomista, wykładowca SGH i Collegium Civitas