Kilka lat temu lewicowy rząd Millera radykalnie skrócił urlopy macierzyńskie, przekonując, że to dla dobra kobiet. Bo im krótsza przerwa w pracy, tym łatwiejszy powrót na rynek pracy. Tak przynajmniej wskazują badania. Tyle tylko, że socjaliści z SLD nie zrobili nic, aby kobiety do pracy mogły wrócić. Bo jak mają wrócić, skoro ich czteromiesięczne dziecko nie ma żadnych szans, żeby się dostać do publicznego żłobka. Mieszkam na Białołęce - to dzielnica Warszawy zamieszkana przez sto tysięcy osób, głównie młodych. I w tej dzielnicy istnieje tylko jeden żłobek z 25 miejscami. Co mają począć matki ze swoimi dziećmi, które chcą pracować, a się do niego nie dostaną? Porzucić swoje pociechy na ulicy, przywiązać do kaloryfera czy płacąc fortunę, zatrudnić niańkę? Politycy mają to gdzieś! Bo dla nich rodzina to nie jest temat. Ważniejsze są spory o związki partnerskie gejów, o to, czy Jaruzelski ma lecieć do Rzymu w prezydenckim samolocie albo gdzie ma stać krzyż.
I krew mnie jaśnista zalewa, gdy słyszę, że nasze państwo nie ma pieniędzy na kompleksową politykę rodzinną. Lekką ręką wydajemy na budowanie piłkarskich stadionów niemal 4,5 mld złotych, chociaż praktycznie nie mamy piłkarskiej drużyny, a nie mamy funduszy na żłobki czy przedszkola. 11 nieudaczników biegających po murawie jest dla naszych polityków ważniejszych niż miliony rodzin.