„Super Express”: – Trudno o inną wojnę niż ta, którą Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie, w której historia byłaby tak ważna i jako jej tło, i jako broń masowego rażenia, której Putin używa przeciwko Ukraińcom. Czemu historia jest w tej napaści tak ważna?
Serhii Plokhy: – Od samego początku historia pisze ten konflikt. Już w 2014 r., kiedy Rosja anektowała Krym, używano argumentów historycznych, uzasadniających prawo do niego dziejami imperialnej Rosji i Związku Radzieckiego. Kiedy zaczynała się druga faza tej trwającej od ośmiu lat wojny, najpierw latem ubiegłego roku Putin napisał przydługi esej o jego wizji historii Ukrainy i Rosji, a tuż przed rozpoczęciem pełnoskalowej wojny w lutym, kiedy ogłaszał uznanie „niepodległości” tzw. republik ludowych wokół Doniecka i Ługańska, wygłosił bardziej wykład historyczny niż deklarację polityczną. Choć Putin stosuje manipulacje historią i jej perwersyjne odczytanie, wskazuje to na bardzo istotny czynnik.
– Jaki?
– To, co widzimy dziś to kontynuacja procesów w swojej naturze historycznych. To znaczy dezintegrację nie tylko Związku Radzieckiego, lecz także imperium rosyjskiego. Na szali są kwestie związane z przyszłością postimperialnej przestrzeni i kontrolą nad nią oraz kontrolą nad narodami i tożsamością narodową ludzi, którzy tę przestrzeń zamieszkują. I nie mówię tu tylko o Ukrainie i Ukraińcach, lecz także o Rosji i Rosjanach. Ma to także wpływ na mobilizację nierosyjskich narodów zamieszkujących Rosję. Historia odgrywa w tych procesach kluczową rolę, ponieważ w niej Putin szuka argumentów, by rozpad imperium rosyjskiego nie tylko powstrzymać, ale wręcz odwrócić.
– W 1991 r., kiedy rozpadał się Związek Radziecki, a władzę na hasłach nacjonalistycznych przejmował w Rosji Borys Jelcyn, wydawało się, że zacznie się proces budowy rosyjskiego państwa narodowego, które ze swojej natury byłoby przeciwieństwem imperium. To się nie udało. Elity rosyjskie nie potrafiły sobie wyobrazić innego państwa niż XIX-wieczne imperium?
– Rzeczywiście, w czasach Jelcyna było wiele obiecujących tendencji, ale ich żywot okazał się niezwykle krótki. Koniec końców nie było żadnej różnicy między Jelcynem a Putinem w ich przekonaniu, że Rosja powinna zdominować przestrzeń postsowiecką. Ich metody się różniły, ale cel był wspólny. Co ciekawe, Jelcyn bardzo szybko uznał niepodległość krajów bałtyckich, co było częścią ówczesnej agendy demokratycznej w Rosji. Dużo większą niechęć odczuwano wobec niepodległości innych republik, zwłaszcza tych zamieszkałych przez inne narody wschodniosłowiańskie: Białorusi i Ukrainy.
– Dlaczego?
– Ta niechęć do uznania niepodległości i odrębności narodów białoruskiego i ukraińskiego była i jest częścią braku rozstrzygnięcia, czym jest Rosja i jaka jest jej tożsamość. Zwłaszcza na Putina wpłynęły idee wygłaszane przez Aleksandra Sołżenicyna, który w latach 90. zaczął głosić potrzebę przyłączenia do Federacji Rosyjskiej Donbasu i południowej Ukrainy. Chciał dokładnie tego, co próbuje robić od 2014 r. Putin. Mamy więc dwa poziomy: ten (post)imperialny, ale także ten dotyczący zamętu odnoście do tego, czym jest Rosja, gdzie się zaczyna i gdzie się kończy. Trwająca wojna jest więc efektem tego rosyjskiego chaosu pojęciowego i tożsamościowego, w którym historia odgrywa kluczową rolę.
– Ten problem tożsamości w zasadzie zaczął się przynajmniej w XVIII w., kiedy ustanowiono imperium rosyjskie. Jego ideową podstawą było przekonanie, że tylko Księstwo Moskiewskie, z którego wyrosła Rosja, jest jedynym prawowitym spadkobiercą Rusi Kijowskiej i ma prawo do jej ziem i kontroli nad mieszkańcami. Nie przypadkowo przecież Rosja swoją wymyśloną wtedy nazwą nawiązuje do Rusi właśnie.
– Z pewnością idea kluczowego znaczenia Kijowa sięga jeszcze nawet XVII w., kiedy Moskwa zyskała nad nim kontrolę po wojnie z Polską. Choć według rozejmu andruszowskiego Kijów miał po dwóch latach wrócić do Rzeczypospolitej, Rosja tego układu nie dotrzymała. Wówczas argumentem było to, że Kijów był miejscem powstania rosyjskiej dynastii panującej. Problem z tą argumentacją polegał na tym, że w połowie XVII w. Rurykowicze nie rządzili już Moskwą. Rządzili nią Romanowowie. Do tego mnisi z kijowskich monastyrów, którzy otrzymali jezuickie i polskie wykształcenie, zaczęli myśleć w kategoriach narodu i to właśnie w Kijowie widzieli miejsce narodzin narodu rosyjskiego. Ostatecznie stało się to dogmatem w XVIII-wiecznym imperium rosyjskim. Kiedy później zaczęła rodzić się ukraińska tożsamość narodowa, nastąpiło pewne dostosowanie tego dogmatu, w którym nadal istniał jeden wielki naród rosyjski, ale składający się z różnych plemion: wielkorusów, małorusów i białorusów. Uznano więc: możecie mieć swoje ludowe tańce, ale ostatecznie jesteście częścią wielkiego narodu rosyjskiego. Ta ideologia została zniszczona w czasie rewolucji rosyjskiej w 1917 r. Bolszewicy, by zachować imperium, musieli choćby pro forma uznać istnienie Ukraińców i Białorusinów. Od 2014 r. Putin odwraca te zmiany, wracając do idei zrodzonych w XVIII i XIX w. Trwałość tych przekonań wśród rosyjskiej elity jest wręcz niewiarygodna.
– W zderzeniu z rzeczywistością sypie się jednak w proch i nawet zbrodnie wojenne nie są w stanie zmusić Ukraińców, by podzielali to stare imperialne spojrzenie.
– Dlatego zapewne pojawia się nowy trend, który czasami można usłyszeć także z ust Putina: jeśli nie możemy zdobyć Kijowa, być może trzeba przemyśleć rosyjską historię i szukać źródeł Rosji gdzie indziej. To „gdzie indziej” oznacza Nowogród Wielki. Wikingowie, którzy założyli Ruś, zanim dotarli do Kijowa, najpierw osiedli właśnie tam, w okolicach Jeziora Ładoga – przekonuje ta narracja. Moim zdaniem, trwająca wojna da jej wiatr w żagle i Kijów zniknie z centrum wyobraźni historycznej Rosjan. Alternatywa dla kijowocentrystycznej wizji dziejów Rosji już się pojawiła.
– To chyba niebezpieczna narracja dla putinowskiej Rosji. Nowogród, zanim został zdobyty w 1478 r. przez Księstwo Moskiewskie, a jego mieszkańcy wycięci w pień, był demokratyczną republiką kupiecką zaplątaną Hanzę, a nie świat mongolski. Jakże to inna tradycja niż rządzona twardą ręką Moskwa, z której czerpie putinizm.
– Rzeczywiście, opowieść o Nowogrodzie to opowieść o zniszczeniu rosyjskiej demokracji przez autorytarną Moskwę w XV w. To, co obserwujemy teraz, można nazwać podbojem nowogrodzkiej historii. Ironią jest to, że od wieków rosyjska historiografia celebruje wyzwolenie Rosji spod jarzma mongolskiego, ale to wyzwolenie oznaczało po prostu podbój Nowogrodu. Mitem założycielskim Rosji jest więc tak naprawdę zniszczenie wolności i demokracji. Aby jednak ta opowieść wpasowała się w oficjalną wizję dziejów, znów dojdzie do manipulacji i rozdźwięku między tym, co się rzeczywiście wydarzyło, a mitem, który będzie opowiadany. Ale też prawdą jest, że Rosja po wojnie przeciw Ukrainie potrzebuje nowej mitologii.
– Dotychczasowa mitologia jedności narodów wschodniosłowiańskich i prawa do Rosji do dziedzictwa Rusi Kijowskiej nie wytrzymuje zresztą starcia z historią. Współczesne ziemie ukraińskie, które Putin uważa za odwiecznie rosyjskie, przez wieki po upadku Rusi rozwijały się w ramach Wielkiego Księstwa Litewskiego a potem Polski. Litwa zresztą przyjęła nie tylko język i religię Rusi, lecz także prawo – czyli cały pakiet cywilizacyjny. Moskwa zachowała język i religię, ale już nie tradycje państwa w postaci prawa.
– To prawda. Co więcej, wraz włączeniem ziem ruskich do Wielkiego Księstwa Litewskiego i Polski pojawiły się niezwykle ważne tradycje prawa magdeburskiego czy demokracji szlacheckiej, kompletnie obce Księstwu Moskiewskiemu, a później Rosji. Statuty Litewskie kontynuujące tradycje prawa Rusi Kijowskiej funkcjonowały do XIX w. Do XX w. ziemie te miały charakter wieloetniczny. Istnieją więc długie tradycje funkcjonowania tych ziem poza Rosją i poza kontekstem autorytarnym. Co ciekawe, Białoruś i Ukraina, które tyle wieków były częścią tych samych procesów historycznych, są dziś jako państwa po przeciwnych stronach. Poza uzależnieniem Łukaszenki od Putina ma to przynajmniej dwie ważne i głębsze przyczyny.
– Jakie?
– Po pierwsze, istnienie państwa kozackiego – czegoś podobnego Białoruś nigdy nie miała. Po drugie, zachodnie ziemie ukraińskie były w XIX w. częścią Austro-Węgier. Jeśli więc weźmiemy razem Kozaków na wschodzie i doświadczenie demokratyczne po Wiośnie Ludów w C.K. monarchii, mamy do czynienia z czynnikami wzmacniającymi tradycje Rzeczypospolitej. W Białorusi, choć są obecne, nie wpływają tak silnie na współczesne państwo jak tradycje radzieckie.
– Od XIX w. ukraiński projekt narodowy miał wiele wcieleń. Która z wielu tradycji stworzyła to, czym dziś jest naród ukraiński? Wielu zadymiarzy w Polsce wierzy, że współczesny ukraiński nacjonalizm kręci się wyłącznie wokół tradycji OUN-UPA.
– Ukraińskie projekty narodowotwórcze mają swój początek w niemieckich ideach narodowych – bazowania na folklorze, systematyzowania język, tworzenia mapy i mówienia, że Ukraina to ziemie między Sanem a Donem. Taką etniczną mapę wyobrażano sobie w XIX w. Od samego początku ta wizja zderzyła się jednak z licznymi mniejszościami zamieszkującymi ziemie ukraińskie. Te mniejszości, jak się okazało, są jednak większością w ukraińskich miastach, stąd próby rewizji narodu jako idei opartej na etniczności w okresie międzywojennym. Te próby pójdą w różnych kierunkach.
– Jakich?
– Z jednej strony to radykalny ekskluzywny nacjonalizm wykluczający mniejszości, kojarzony intelektualnie z Dmytro Doncowem, a z drugiej projekt narodu politycznego, integrującego mniejszości, którego autorem był Wjaczesław Łypynski. Oba te nurty zostały przyjęte przez dwa różne ruchy polityczne. Tradycje Doncowa przyjął OUN, a Łypynskiego tzw. hetmańcy. Obie tradycje zniszczyła II wojna światowa. Wojna, która zniszczyła również zamieszkujące Ukrainę mniejszości i jako republika radziecka stała się ona swego rodzaju kondominium ukraińsko-rosyjskim. Nowy etap tworzenia idei narodowej rozpoczął się dopiero w latach 60. i 70. w ruchu dysydenckim, kiedy zyskały w nim znaczenie idee narodu politycznego, praw człowieka i prawa narodów do samostanowienia. Kiedy Ukraina stała się niepodległym państwem w 1991 r., idea narodu politycznego legła u podstaw nowego państwa. Idea, która pozwoliła przetrwać Ukrainie wtedy i pozwala przetrwać dziś w czasie wojny, kiedy Rosja próbuje bez skutku zmobilizować Rosjan mieszkających w Ukrainie i osoby mówiące po rosyjsku przeciwko państwu ukraińskiemu. Ponieważ współczesna Ukraina nie jest zbudowana na kryterium etnicznym, pozwala to mobilizować całą ludność w obronie państwa i politycznego narodu ukraińskiego. Moim zdaniem to wielki sukces, którego Putin nie rozumie i dlatego nie jest w stanie podbić Ukrainy.
Rozmawiał Tomasz Walczak