Wojna na Ukrainie wpływa na losy nie tylko Ukraińców. Arciom Szrajbam to jeden z tych Białorusinów, który po fali protestów w Białorusi w 2020 r. musiał uciekać z kraju przed represjami ze strony reżimu Łukasznki. Schronienie znalazł w Kijowie, ale wojna Rosji przeciwko Ukrainie sprawiła, że musiał po raz kolejny uciekać.
W rozmowie z Tomaszem Walczakiem opowiada o doświadczeniu wiecznej emigracji, dramacie Białorusinów, których wielu oskarża o współudział w wojnie przeciwko Ukrainie. Szrajbman wyjaśnia też, w jaki sposób Łukaszenka wplątał Białoruś w rosyjską inwazję, dlaczego nie chce wysłać do Ukrainy swojej armii i czy możliwe, że Putin będzie chciał się go wkrótce pozbyć. Białoruski analityk rozważa także przyszłość Rosji Putina, która jego zdaniem weszła na ścieżkę upadku i czy władza samego Putina jest zagrożona.
„Super Express”: – Wśród uciekających przed wojną Putina są nie tylko Ukraińcy. Są też Białorusini tacy jak pan, którzy do Ukrainy uciekli przed represjami Łukaszenki po niedokończonej białoruskiej rewolucji. W czerwcu zeszłego roku wyjechał pan do Kijowa. Teraz musiał pan z niego uciekać do Polski. Jak to jest być wiecznym uchodźcą?
Arciom Szrajbman: – Nie mam na co narzekać. Zawsze pocieszam się myślą, że sytuacja, w której bym się znalazł, gdybym nie wyjechał z Białorusi i Ukrainy, byłaby zdecydowanie gorsza. Ci, którzy zostali i w Białorusi, i w Ukrainie, cierpią dużo bardziej. Grzechem z mojej strony byłoby więc użalanie się nad sobą. To tylko czasowe trudności. Przeżyjemy i tego autokratę, który stał za moim pierwszym wyjazdem, i tego, który zmusił mnie do wyjazdu drugi raz. W mojej historii, a także historii ludzi w podobnej do mojej sytuacji, nie widzę żadnej katastrofy. Prawdziwą katastrofą jest sytuacja tych, którzy zostali w białoruskich więzieniach, oraz tych, którzy żyją w piwnicach, chroniąc się przed rosyjskimi bombami w Ukrainie, szczególnie w Mariupolu i Charkowie.
– Od wielu miesięcy wisiało nad Ukrainą widmo rosyjskiego najazdu. Spodziewał się pan, że stanie się on rzeczywistością?
– Nie przewidywałem, że wojna przeciw Ukrainie będzie miała taką skalę. Kiedy tuż przed jej wybuchem Putin uznał niepodległość tzw. separatystycznych republik w okolicach Doniecka i Ługańska, było jasne, że jakieś działania zbrojne będą miały miejsce, ale zakładałem, że ograniczą się one do rejonu Donbasu. Oczywiście, biorąc pod uwagę to, jak wysoko licytował Putin, pojawiały się wątpliwości co do tego, czy ma jakąś inną strategię wyjścia z tej sytuacji niż pełnowymiarowa wojna. To wywoływało we mnie pewne niepokojące myśli, ale skończyło się na tym, że przez ostatni tydzień przed wybuchem wojny miałem ciągle zatankowany do pełna samochód. Czułem pewne ryzyko, ale nie spodziewałem się, że zamieni się ono w bombardowania Kijowa.
– Znam kijowian, którzy przespali początek. Mieli już na tyle dosyć wiadomości o zbliżającej się wojnie, że po prostu wyłączyli tej nocy telefony. Jak pan się o jej wybuchu dowiedział?
– Umówiliśmy się ze znajomymi z Kijowa, że nie będziemy wyłączać telefonów i jak tylko ktoś zobaczy informacje o wybuchu wojny, od razu zadzwoni do reszty. Jakoś po 5 rano rozdzwonił się mój telefon. Po kilku minutach usłyszeliśmy pierwsze wybuchy. Mieszkaliśmy bowiem blisko lotniska Żuliany w Kijowie, które tej nocy bombardowano. W ciągu półtorej godziny byliśmy już w drodze na zachód Ukrainy trasą na Żytomierz. Teraz jest już ona zajęta przez wojska rosyjskie, które zabijają ludzi próbujących nią uciekać.
Z mojego punktu widzenia rok 2020 zdjął odpowiedzialność za współudział w wojnie przeciwko Ukrainie z białoruskiego społeczeństwa. Jeśli zechcemy uczynić Białorusinów współwinnymi, to równie dobrze moglibyśmy uznać niemieckich Żydów za współodpowiedzialnych za wybuch II wojny światowej i Holocaust
– Rakiety na Kijów lecą m.in. z terytorium Białorusi. Z niej także ruszyły na Ukrainę rosyjskie wojska. Wielu patrzy na Białorusinów podejrzliwie, czasami wręcz oskarżając ich o współudział w tej wojnie. Co pan na to jako Białorusin?
– Białorusini są tak samo winni jak mieszkańcy tzw. „republik ludowych” w Doniecku i Ługańsku – to ich okupacyjne władze biorą udział w ataku na Ukrainę. Panujący w Białorusi reżim Łukaszenki to totalitaryzm i sprzeciwianie się mu jest ogromnym ryzykiem. Oczywiście można zarzucać Białorusinom, że nie udało się nam obalić jednego z najbardziej skonsolidowanych reżimów w Europie. Można zarzucać nam brak ofiarności i dalekowzroczności, że ten reżim wciągnie nas w wojnę przeciwko Ukrainie. To jednak stosowanie wobec Białorusinów odpowiedzialności zbiorowej, a ja jej zwolennikiem nie jestem.
– Tym bardziej że trudno Białorusinów uznać za wielbicieli polityki Łukaszenki.
– Białorusini w przeciwieństwie do Rosjan pokazali w 2020 r., że w większości odrzucają reżim Łukaszenki. Tylko dzięki sile milicyjnych pałek, tortur i wsparciu Rosji udało się Łukaszence zdusić niezadowolenie społeczne i zachować władzę. Z mojego punktu widzenia właśnie rok 2020 zdjął odpowiedzialność za współudział w wojnie przeciwko Ukrainie z białoruskiego społeczeństwa. Jeśli zechcemy uczynić Białorusinów współwinnymi, to równie dobrze moglibyśmy uznać niemieckich Żydów za współodpowiedzialnych za wybuch II wojny światowej i Holocaust. W końcu też byli obywatelami Niemiec. Dlatego nie można tego tak przedstawiać. W danej sytuacji Białorusini są ofiarami, a nie katami.
– Wielu Ukraińcom trudno jednak takie rozróżnienie uznać.
– Rozumiem Ukraińców. Rozumiem, że nie mają głowy do dostrzegania odcieni szarości i patrzą na to wszystko inaczej. Zresztą nie jest to teraz dobry czas, by rozsądzać spory, które się pojawiły między Ukraińcami i Białorusinami. Na to przyjdzie czas później.
W kwestii wykorzystania terytorium Białorusi do ataku na Ukrainę nie uważam, że można mówić o świadomym wyborze Łukaszenki. To raczej jego głupota i naiwność. Łukaszenka zwyczajnie się przeliczył. Próbował grać w swoją starą grę w zupełnie nowym świecie.
– Słucham czasami głosów, że udział Łukaszenki w tej wojnie to dobry moment na to, by Białorusini zorganizowali teraz powstanie i obalili reżim w Mińsku. Wziąwszy pod uwagę skalę represji, której w Białorusi nie widziano od czasów stalinowskich, oraz obecność wojsk rosyjskich na terenie kraju, rzeczywiście nadszedł kolejny rewolucyjny moment?
– Są sprawy, o których łatwo deliberować w teorii, ale które szybko rozbijają się o rzeczywistości, kiedy zaczynasz myśleć, jak je organizować. Aby w Białorusi wybuchły masowe protesty czy też powstanie, ktoś musiałby to koordynować. A obecnie jakiekolwiek próby takiej koordynacji skutkowałyby tym, że ktokolwiek by się do tego nie wziął, zatrzymano by go, zanim jeszcze ludzie wyszliby na ulice. Dziś w Białorusi niebezpiecznie jest nawet śledzić zakazane przez władze kanały na Telegramie. A co dopiero dzielić się publikowanymi tam informacjami czy wręcz odpowiadać na wezwania do buntu, które mogą się tam pojawić. Ryzyko organizacji jakiegokolwiek buntu jest więc kolosalne. A rewolucje, jeśli nie są protestami głodowymi, bo ludzie nie mają już co jeść, same z siebie przecież nie wybuchają. Oczekiwanie, że dziś Białorusini się zbuntują, ignoruje sytuację wewnętrzną w kraju, teorię i praktykę polityczną oraz to, czego uczy nas historia.
– W jakiej sytuacji jest dziś Łukaszenka? Rosja wygrażała mu, żeby Białoruś stała zapleczem frontu, z którego będzie odbywać się inwazja na Ukrainę? Czy może to jego suwerenna decyzja, żeby nie zostawiać „bratniej” Rosji w potrzebie?
– Jeśli chodzi o obecny format udziału Łukaszenki w wojnie, to on został przez Putina wykorzystany. Nie spodziewał się wybuchu wojny. Był przekonany, że rosyjskie wojska, które przyjechały do Białorusi, są tu tylko po to, by prowadzić wspólne ćwiczenia z białoruską armią. A skoro to ćwiczenia, to czemu by nie potargować się, kładąc na szali swoją lojalność wobec Putina, dać siedzieć rosyjskim wojskowym w Białorusi, ile chcą, by potem dostać za to zniżki na ropę czy jakiś tani kredyt? Liczył, że na tym się rzecz skończy. Kiedy zaczęła się wojna, Łukaszenka nie miał już wyboru.
– Kiedy się dowiedział, że Rosja rozpoczyna najazd na Ukrainę?
– Jestem przekonany, że dowiedział się o tym tej samej nocy, kiedy wojna się rozpoczęła. Łukaszenka i Putin rozmawiali zresztą tej nocy i wygląda na to, że to wtedy Putin poinformował go, że plany się zmieniły. Łukaszence zabrakło pola manewru. Powiedzieć Putinowi, że jest się przeciw wykorzystaniu Białorusi jako zaplecza wojny, kiedy nie masz żadnych argumentów, by swoje żądanie wyegzekwować, było już wtedy niemożliwe. Dlatego nie uważam, że w tym wypadku można mówić o świadomym wyborze Łukaszenki. To raczej jego głupota i naiwność. Łukaszenka zwyczajnie się przeliczył. Próbował grać w swoją starą grę w zupełnie nowym świecie.
Jedynie 3 proc. Białorusinów chce udziału białoruskiej armii w wojnie przeciw Ukrainie. To oznacza, że zdecydowana większość jego sympatyków jest także przeciw przyłączeniu się do rosyjskiej inwazji. Oznacza to także, że w łukaszenkowskiej nomenklaturze nastroje są podobne, bo przecież ona nie bierze się z próżni. Jeśli nie masz więc nie tylko poparcia społecznego, lecz także nawet poparcia własnych podwładnych, to bardzo niebezpiecznie dla ciebie jest podejmować decyzje wbrew tym nastrojom
– Dużo mówi się o udziale białoruskiej armii w wojnie przeciw Ukrainie. To realne?
– Nie wiem, czy Putin na to naciska. Wiem jednak, że Łukaszenka tego nie chce z różnych powodów. Choćby z braku poparcia społecznego dla wprowadzenia wojsk do Ukrainy, także wśród własnych popleczników. Poparcie dla samego Łukaszenki od 2020 r. jest dość stabilne. Popiera go od ¼ do 1/3 Białorusinów. Najnowsze badania opinii publicznej przeprowadzone przez Chatham House pokazują, że jedynie 3 proc. Białorusinów chce udziału białoruskiej armii w wojnie przeciw Ukrainie. To oznacza, że zdecydowana większość jego sympatyków jest także przeciw przyłączeniu się do rosyjskiej inwazji. Oznacza to także, że w łukaszenkowskiej nomenklaturze nastroje są podobne, bo przecież ona nie bierze się z próżni. Jeśli nie masz więc nie tylko poparcia społecznego, lecz także nawet poparcia własnych podwładnych, to bardzo niebezpiecznie dla ciebie jest podejmować decyzje wbrew tym nastrojom. Dla Łukaszenki poczucie politycznego zagrożenia to największy hamulec na drodze do wypełnienia oczekiwań Putina.
– Czyli udziału białoruskich wojsk w inwazji raczej nie powinniśmy się spodziewać?
– Powinniśmy się spodziewać, że będzie się wił i lawirował, by do tego nie dopuścić. Jeśli Putin będzie tego oczekiwał, Łukaszenka będzie się targował i walczył, by wybić mu to z głowy, przekonując Kreml, że Rosja poradzi sobie sama, białoruska armia mu w niczym nie pomoże. To ostatnie nie jest zresztą takie dalekie od prawdy. Faktycznie Łukaszenka złapał się w sidła, które sam na siebie zastawił.
CZYTAJ DALEJ POD ZDJĘCIEM
Z punktu widzenia niezależności wojskowej Białorusi w zasadzie już nie ma. Ma ona pewne pole manewru jeśli chodzi o wykorzystanie własnych sił zbrojnych, ale jeśli chodzi o kontrolę wojskową nad własnym terytorium, to Białoruś ją utraciła. Suwerenność państwa ma także swój wymiar ekonomiczny i polityczny. Jeśli chodzi politykę wewnętrzną i zarządzanie białoruską gospodarką, Łukaszenka jest dość autonomiczny. Podejmuje decyzje w tych obszarach w oparciu o własne interesy, a nie interesy Putina
– Co to wykorzystanie terytorium Białorusi przez Putina mówi o niezależności kraju? To dowód, że Białoruś ją utraciła i stała się już tylko rosyjską kolonią?
– Niezależność państwa przejawia się w różnych aspektach. Z punktu widzenia niezależności wojskowej Białorusi w zasadzie już nie ma. Ma ona pewne pole manewru jeśli chodzi o wykorzystanie własnych sił zbrojnych, ale jeśli chodzi o kontrolę wojskową nad własnym terytorium, to Białoruś ją utraciła. Nie wiemy dziś, czy tak już zostanie, czy w jakimś momencie po zakończeniu wojny w Ukrainie rosyjska armia wyjdzie i uda się ją odzyskać. Tak jak udało się to ostatnio w Kazachstanie Tokajewowi, który po zduszeniu społecznego buntu, w czym pomogła m.in. interwencja rosyjskich wojskowych, kazał się obcym wojskom wynosić z kraju. Być może Łukaszence uda się to samo. Trudno to jednak przewidzieć. Stwierdziwszy powyższe, trzeba jednak zwrócić uwagę na ważną rzecz.
– Jaką?
– Suwerenność państwa ma także swój wymiar ekonomiczny i polityczny. Jeśli chodzi politykę wewnętrzną i zarządzanie białoruską gospodarką, Łukaszenka jest dość autonomiczny. Podejmuje decyzje w tych obszarach w oparciu o własne interesy, a nie interesy Putina. Nie ma zresztą presji ze strony Rosji, by białoruską gospodarkę w pełni włączyć w rosyjską. Putin nie zajmuje się na razie tym, by siłą przejąć białoruskie przedsiębiorstwa. Ten proces nie jest więc zero-jedynkowy. Nie jest tak, że Białoruś ma lub nie ma suwerenności. To raczej całe spektrum. Bez wątpienia jednak Łukaszenka od 2020 r. konsekwentnie zmierza ku ograniczeniu suwerenności Białorusi. Nadal ma jednak dokąd iść, bo nadal istnieją jej kawałki, których Rosja nie połknęła. Co więcej, jestem przekonany, że ten proces da się jeszcze odwrócić.
– Gdzie znajduje pan powody do optymizmu?
– Przy zmianie koniunktury, zmianie reżimu w Moskwie ten proces spokojnie można nie tylko zatrzymać, lecz także wręcz zmienić jego kierunek.
Do wybuchu wojny w Ukrainie Putin nie wykorzystywał rosyjskich sił zbrojnych, by próbować zmienić władzę w jakimś kraju. Ukraina to pierwsza taka próba, choć nieudana. Do tej pory rosyjska armia wspierała lokalnych autokratów – czy to w Syrii, czy niedawno w Kazachstanie. Jeśli więc Moskwa już raz tę granicę zmiany władzy za pomocą wojny przekroczyła, może zrobić to drugi raz. I jeśli będzie chciała obalić Łukaszenkę, znów będzie musiała użyć do tego armii
– Nie będzie jednak tak, że zanim zmieni się coś w Moskwie, reżim zmieni się w Mińsku? Nie przyjdzie taki moment, kiedy Putin, który nie znosi przecież Łukaszenki, uzna, że wykorzystał go już wystarczająco i może spokojnie odsunąć go od władzy i wymienić na kogoś jeszcze bardziej lojalnego i powolnego życzeniom Putina?
– Wariantu, w którym Łukaszenka pokłóci się z Putinem, nie wykluczam, a nawet uważam, że ku niemu zmierzamy. Interesy obu są sprzeczne. W interesie Łukaszenki jest przetrwać jako suweren, a nie jako wasal. Moskwa chce czegoś dokładnie odwrotnego. Starcie jest więc możliwe, a w pewnym sensie nieuniknione. Czy Putin może próbować odsunąć Łukaszenkę od władzy? Im większa eskalacja ich konfliktu, tym bardziej to prawdopodobne. Kreml przestał się bowiem liczyć z jakimikolwiek ograniczeniami. Do wybuchu wojny w Ukrainie Putin nie wykorzystywał rosyjskich sił zbrojnych, by próbować zmienić władzę w jakimś kraju. Ukraina to pierwsza taka próba, choć nieudana. Do tej pory rosyjska armia wspierała lokalnych autokratów – czy to w Syrii, czy niedawno w Kazachstanie. Jeśli więc Moskwa już raz tę granicę zmiany władzy za pomocą wojny przekroczyła, może zrobić to drugi raz. I jeśli będzie chciała obalić Łukaszenkę, znów będzie musiała użyć do tego armii.
– Łukaszenka tak twardo się trzyma?
– Nie widzę dla Moskwy możliwości pokojowego odsunięcia Łukaszenki od władzy. Nie da się tego zrobić ukazem Putina, bo Łukaszenka to nie gubernator. To nie człowiek, który odda władzę ot tak sobie. Nawet Rosji. Jeśliby Putin chciał się go pozbyć, musiałby uciec się do operacji wojennej, ale nie widzę śladów, by Moskwa coś takiego w ogóle rozważała. To zbyt duże ryzyko i nie wiadomo, czym by się to zakończyło. Czy białoruska nomenklatura by to poparła? Czy białoruscy siłowicy broniliby Łukaszenki? Czy przyłączyliby się do rosyjskiej armii szturmującej pałac prezydencki? I chociaż to wszystko wydaje się niezwykle mało prawdopodobne, to jesteśmy już w takim miejscu, w którym trudno mówić, że coś jest dla Putina zbyt ryzykowne.
Nie mam wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia ze zmierzchem tej formy rosyjskiego państwa. W podręcznikach historii początek wojny przeciwko Ukrainie będzie opisywany jako punkt zwrotny i koniec putinowskiej Rosji
– A co dalej z wojną Putina przeciw Ukrainie? Ja długo Putin zamierza ją prowadzić? Czy w ogóle sam wie, czego chce? Bo trochę wygląda na to, że poza jak największymi zniszczeniami w Ukrainie nie chodzi mu chwilowo o nic więcej.
– Nie dość, że nie wiemy, czego chce Putin i jak zmieniają się jego cele, to nie do końca wiadomo, jakie informacje o przebiegu tej wojny otrzymuje. Sama decyzja o napaści na Ukrainę była bez wątpienia podjęta na podstawie całkowitego niezrozumienia tego, czym jest obecnie Ukraina. Jeśli Putin przez ostatnie 15 lat mógł być więźniem własnych iluzji dotyczących tego kraju, to mogę sobie wyobrazić, że nie ma pojęcia, co się dzieje na polu bitwy, wierząc w kłamstwa generałów, którzy donoszą mu wyłącznie o sukcesach. Prędzej czy później zderzy się jednak z rzeczywistością i zrozumie, w jakiej sytuacji się znalazł, ale na razie może być przekonany, że nie ma sensu zmieniać początkowych celów wojny – zmiany władzy w Kijowie, zainstalowania stabilnego, lojalnego wobec siebie reżimu. W końcu będzie musiał zrozumieć, że trzeba zadowolić się czymś skromniejszym.
– Władza Putina jest przez tę wojnę i kłopoty, które powoduje, zagrożona? Wielu liczy na przewrót pałacowy lub w społeczną rewolucję w Rosji.
– W bunt społeczny w Rosji nie bardzo wierzę. Rosjan zmusiłby do tego tylko głód, masowe bezrobocie lub całkowite załamanie się systemu finansowego. Póki Rosja nie doświadczy totalnej katastrofy gospodarczej, bunt nie nastąpi. A nawet wobec zachodnich sankcji ta katastrofa to raczej dłuższa niż krótsza perspektywa czasowa. Pamiętajmy bowiem, że Rosja ma wiele własnych zasobów, a sami Rosjanie mają wysoki próg odporności na biedę. Polityczne ryzyko dla Putina, jeśli już istnieje, to ze strony nomenklatury. Ale to znów nie jest kwestia tygodni. Najpierw apart państwowy – zarówno wojskowy, jak i gospodarczy – sam musi zdać sobie sprawę z tego, ku jakiej przepaści zmierza Rosja. W końcu ta wiedza trafi do Putina, który będzie miał wybór. Może zrozumieć, jaka jest prawda, i spróbować jakoś wyjść z tej sytuacji, co przedłuży jego władzę. Może też to wszystko zignorować i oczekiwać ostatecznie przewrotu pałacowego. Jeśli w rosyjskiej nomenklaturze sformułuje się antywojenny konsensus, a Putin będzie się upierał przy wojnie, jego władza będzie realnie zagrożona. I raczej nie będzie to tak elegancko przeprowadzony przewrót pałacowy, jak było w przypadku Chruszczowa, który pojechał na urlop, a kiedy wrócił, było już po wszystkim. Współczesna Rosja to nie Związek Radziecki z wiodącą rolą partii, która na plenum potrafi w interesie elity podjąć decyzję polityczną. Jeśli wymiana przywódcy się dokona, będzie ona brutalniejsza.
– Nawet jeśli Putin przedłuży swoją władzę, to wydaje się, że Rosja, jaką zbudował, właśnie się kończy.
– Nie mam wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia ze zmierzchem tej formy rosyjskiego państwa. W podręcznikach historii początek wojny przeciwko Ukrainie będzie opisywany jako punkt zwrotny i koniec putinowskiej Rosji. Możliwości jej rozwoju już nie ma. Nawet szybkie porozumienie pokojowe nie wyprowadzi Putina z izolacji. Odbudowa relacji zarówno z nim samym, jak i z Rosją według modelu znanego sprzed 2022 r. jest niemożliwa. Pytanie tylko, ile ta agonia będzie trwała. Putin ma bowiem zasoby, by odsunąć w czasie krach swojego państwa, ale nie może go już uniknąć.
– Czy zapaść Rosji Putina otwiera pana zdaniem szansę, by Białoruś wyrwała się z rosyjskiej strefy wpływów, jak w czasie postradzieckiej zapaści udało się to sporej części krajów dawnego bloku wschodniego?
– Jestem przekonany, że otworzy się wkrótce okno możliwości, by wiele krajów, które do dziś borykają się z rosyjskimi próbami wpływania na ich politykę, zrzuciło te pęta. Jednym państwom będzie łatwiej, innym trudniej, by z tej okazji skorzystać. Białorusi będzie z nich wszystkich najtrudniej. Wiele zależy od tego, jakie instytucjonalne podstawy suwerenności zachowa do tego czasu, a jakie już zdąży utracić. Jeśli do tego czasu Łukaszenka odda strategiczną własność Białorusi, pozwoli rozmieścić w kraju stałe rosyjskie bazy wojskowe, których nadal nie ma, jeśli uzna rosyjskiego rubla za obowiązującą walutę, dużo trudniej będzie to cofnąć nawet w obliczu zmierzchu Rosji Putina. Te formy zależności od Rosji, z którymi mamy do czynienia teraz, są zasadniczo odwracalne. I choć uważam, że możliwość ucieczki z rosyjskiej strefy wpływów wkrótce się pojawi, to jestem ostrożny co do prognozowania, czy to się uda. Białoruś zbyt silne zmierza ku tej samej przepaści, w której za chwilę znajdzie się Rosja. Nie wiem, czy Łukaszenka nie związał się zbyt silnie z Putinem. To jest trochę tak jak z tonącym okrętem i szalupami ratunkowymi. Jeśli te są zbyt blisko niego, wir wciągnie je pod wodę. Jeśli są trochę dalej, mają szansę odpłynąć. Łukaszenka i rządząca elita mają jeszcze wybór – zbliżyć się do tonącej Rosji czy jednak od niej odpłynąć. Zobaczymy, jakie decyzje podejmą.
Rozmawiał Tomasz Walczak