"Super Express": - Wróci pan do piłki?
Janusz Wójcik: - Pewnie, że wrócę. Teraz tylko czekam, żeby niektórym upośledzonym panom w PZPN wróciło trochę rozsądku do głowy i żeby wznowili moją licencję, którą już powinienem mieć. Podobno mam ją dostać, ale jednak przy okazji tego wywiadu apeluję: panowie, weźcie jakieś środki na głowę...
- A propos środków! Tomasz Zieliński, zawodnik polskiej kadry ciężarowców na igrzyskach olimpijskich, jest podejrzany o branie środków dopingujących. Jest doping w piłce nożnej?
- Jest wszędzie tam, gdzie jest bardzo duży wysiłek. Są dyscypliny, które niemalże wymagają tego, żeby się lekko naszprycować - jak mówi się na doping w slangu.
- Co to za dyscypliny?
- Najczęściej są to sporty walki, kolarstwo albo właśnie ciężary. W tych dyscyplinach najczęściej łapie się "misiów". Bo tam właśnie zawodnicy boją się, że nie podniosą tyle, ile by chcieli, albo nie dojadą tak szybko, jak by sobie życzyli - i w tedy jadą z towarem.
- Trzej pana zawodnicy na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku byli podejrzewani o to, że biorą sterydy anaboliczne. I nawet jedne próbki wykazały, że je brali. Pan w związku z tym był zawieszony.
- Ja nie byłem zawieszony - to po pierwsze. Po drugie, nie na igrzyskach, tylko na moje konkretne życzenie doprowadziłem do badań przed imprezą, ponieważ wiedziałem, że na igrzyskach zawodnicy będą sprawdzani po każdym meczu. A tam jak jest próbka pozytywna, to już nie ma ucieczki.
- Więc jak to było?
- Zrobiłem konsultacje, gdy trenowaliśmy na obiektach Legii Warszawa. Poprosiłem wtedy komisję, aby przyjechała i skontrolowała wszystkich moich piłkarzy.
- To była polska komisja?
- Tak, polska komisja antydopingowa.
- Czyli wezwał ją pan profilaktycznie?
- Tak na wszelki wypadek, ponieważ jeśli sprawa dopingu wyszłaby w Polsce, to można było próbować coś odkręcać, załatwiać.
- Ale podejrzewał pan kogoś?
- Nie podejrzewałem, ponieważ nie wierzyłem w to, żeby chłopaki brali cokolwiek. Nie było takiej potrzeby - bez dopingu ogrywaliśmy, kogo chcieliśmy, praktycznie rzecz biorąc. Już w eliminacjach jako jedyna drużyna wygraliśmy wszystkie mecze. Zarówno te rozgrywane na własnym podwórku, jak i te na wyjeździe. Ale nie o wynikach rozmawiamy...
- No właśnie, jak było z tą kontrolą?
- Do hotelu, w którym była zakwaterowana kadra, przyjechali panowie mający przeprowadzić kontrolę. Zauważyłem wtedy, że chłopcy byli lekko zmarnowani, poprosiłem więc kierownika administracyjnego drużyny, aby zorganizował może jakieś piwko - sądziłem, że panowie nie odmówią.
- Jak piwko?! Kontrola antydopingowa i można pić wtedy piwko?
- Oni nie byli badani, chyba więc mogli wypić. Ale to był ich wybór i ich decyzja. A powiedzieli, że bardzo chętnie napiją się piwka.
- Członkowie tej komisji powiedzieli, że bardzo chętnie?
- Tak.
- Ilu ich było?
- Dwóch ludzi, w tym jeden tak się kręcił, ale praktycznie nie brał udziału w tym wszystkim. No i chłopcy mieli wielkie pragnienie, bo walnęli we dwóch całą skrzynkę.
- We dwóch skrzynkę?! 20 butelek?!
- Coś koło tego. Nie liczyłem. Jak widziałem, że im dobrze idzie, to mówię: na zdrowie, panowie!
- Kto stawiał to piwo?
- My, kadra olimpijska, je zafundowaliśmy. Do znajdującej się w jednym z hotelowych pokoi łazienki wchodzili zawodnicy, na badanie...
- A oni pili czy nie?
- Nie, zawodnicy nie pili. Ten, który nie mógł oddać moczu, dostał ewentualnie pół butelki, ale przecież zaraz wychodzili na trening...
- Czyli nie więcej niż pół butelki przed treningiem? No tak, są przecież jakieś zasady (śmiech)...
- Trochę tak... Zawodnicy mieli oddawać mocz do probówek, które przywieźli ze sobą członkowie komisji. Ale do pokoju wchodziło dwóch, trzech, nieraz nawet czterech zawodników - byli po prostu ciekawi, ponieważ po raz pierwszy przechodzili przez coś takiego. I usłyszałem wtedy jakieś odgłosy, więc mówię do Pawła Janasa - idź i spytaj, czego oni chcą.
- Czego chcą piłkarze, tak?
- Tak, piłkarze. I gdy otworzono drzwi od toalety, jeden z nich zapytał: trenerze, a jeden leje czy kilku może lać? To im powiedziałem: a lejcie jak chcecie, co za różnica!
- Lejcie jak chcecie? Przecież każdy musi do swojej probówki!
- No tak, ale wie pan: jak zobaczyłem, że komisja nie leje, ale pije, no to już jest fajne badanie. Komisja spożywała, a chłopcy...
- Krzyżowo do różnych probówek?
- Tak. No i wyszło na to, że mocz jednego z zawodników był pomieszany z moczem innych dwóch albo trzech sportowców.
- Nikt ich nie poinstruował?
- Była taka mowa, że każdy... do swojego baniaka... ale zawodnicy też podchodzili do tego badania dość humorystycznie, myśląc: co oni chcą, dlaczego nas sprawdzają.
- Jak to się skończyło? Panowie z komisji wytrzeźwieli i zabrali te próbki?
- Średnio. W każdym razie pobrali te próbki. Później w tej sprawie było dochodzenie i okazało się, że były one niezabezpieczone i przewiezione do Instytutu Medycyny. Tam też nie zostały właściwie zabezpieczone. Nie zamknięto ich w odpowiednich szafach chłodniczych itd. I po kilku dniach wyszło na to, że u trzech zawodników jest podwyższony - o ile się nie mylę - testosteron.
- Czyli ktoś koksował?
- To mogło być oznaką tego, że ktoś mógł coś wziąć.
- Ktoś się koksował i potem do różnych probówek...
- Nie musiało tak być. Przy innych środkach, które przyjmuje organizm, testosteron może podwyższyć się samoistnie - organizm produkuje więcej tego hormonu.
- Ustalmy więc. Przed igrzyskami olimpijskim w Barcelonie testosteron buzował w pańskiej drużynie?
- Chciano zrobić aferę z niczego.
- O których zawodników chodziło? Wiem o Świerczewskim.
- Tak, Świerczewski, Kłak i - o ile się nie mylę - Koseła. Oczywiście od razu wziąłem ich na rozmowę...
- I zapytał ich pan: chłopaki, co wy tam wstrzykujecie?
- Tak, zapytałem, co brali. Oczywiście powiedzieli, że nic. Zaczęliśmy naciskać na Polski Komitet Olimpijski, żeby pobrano próbkę B.
- Komitet sam z siebie nie chciał tego zrobić?
- PKOl podtrzymał naszą propozycję i zaraz po zapytaniu o próbkę B wyrazili na to zgodę. W próbce B już nic nie wyszło - nie było tam takiego stężenia, które pozwalałoby mówić, że ktoś coś brał.
- Ale wtedy już nie było imprezy, tak? Już nikt nie stawiał piwa?
- Nie, już nie było. Powiedziałem wtedy odpowiednim ludziom, żeby przysłali kogoś nie po weselu czy imprezie, tylko jakichś normalnych kontrolerów, którzy nie będą musieli spożyć tylu piw.
- Jednak miał pan nieprzyjemności i chcieli pozbawić pana funkcji trenera?
- Ten pomysł powstał przed tymi wszystkimi badaniami. W gronie, nazwijmy to, starszyzny, leśnych dziadków. Mówiono, że Janusz jest niedoświadczony, a tu taka impreza. I że należałoby wysłać starszego trenera z większym doświadczeniem.
- To był spisek, żeby pozbawić pana funkcji trenera?
- Te wcześniejsze zamiary to był ewidentny spisek - szukano jakiegoś pretekstu. Natomiast to nie leśne dziadki sikały do tych probówek, tylko chłopaki z kadry. Choć oczywiście natychmiast chcieli to wykorzystać. Powiedzieli: albo zmiana trenera, albo nie wysyłamy drużyny na igrzyska. Wtedy szpetnie przekląłem i powiedziałem: my jedziemy i koniec. Porozmawiałem z ludźmi na wyższym szczeblu i oni powiedzieli, że w ogóle nie ma takiej możliwości - drużyna jedzie i nie ma o czym rozmawiać.
– Pana zdaniem możliwe jest, żeby rozgrywać w tygodniu 3–4 mecze na tak zwanym pełnym gazie przez 90 minut…?
– Na gazie piwnym czy normalnym?
– Bez alkoholu. Ale czy się tak da bez wspomagania dopingiem?
– Są takie organizmy, które jeśli są bardzo dobrze wytrenowane, mogą to robić.
– Ale doping w europejskiej piłce istniał. I pewnie istnieje.
– Istniał, bo o tym słyszałem.
– W polskiej lidze się pan z dopingiem spotkał?
– U nas panowie doktorzy i inne osoby zajmujące się zawodnikami byli na to za głupi. Inna sprawa, że nie mieli do dopingu dostępu, bo i pieniędzy na to nie było. Na pewno jakieś przypadki miały miejsce.
– Chciałby pan wrócić do polityki?
– Chciałbym wrócić do komisji sportu, której byłem przewodniczącym. To jednak oznaczałoby powrót do polityki.
– Nie wszyscy pamiętają, ale był pan posłem Samoobrony.
– Byłem posłem z ramienia tej partii. Sam Andrzej Lepper nie wiedział, że nie podpisałem kwitów z Samoobroną. Nie wstąpiłem do partii. Wystartowałem tylko z list tego ugrupowania i dostałem się do Sejmu bez najmniejszego problemu.
– A co pan sądzi o obecnej scenie politycznej?
– Probówka z moczem.
– A jakim ugrupowaniu widziałby pan swoje miejsce?
– Myślę, że mógłbym je znaleźć po lewej stronie. Niestety, lewica słabo jest reprezentowana w polskim parlamencie.
– Niektórzy mówią, że PiS jest lewicowy, jeśli chodzi o gospodarkę.
– Teraz wszystko się miesza. To jest jak w tej probówce z moczem – do jednej z nich sika trzech chłopaków i nie wiadomo dokładnie, czyj to mocz do badania.
– Sądzi pan, że Lepper popełnił samobójstwo?
– To nie było samobójstwo. Od razu o tym mówiłem. Został po prostu załatwiony.
– Tak jak w tym filmie „Służby specjalne”?
– Widziałem. Służby specjalne znam z praktyki. Miałem z tymi panami bardzo wiele do czynienia i wiem, do czego nieraz są wykorzystywani.
– Bał się pan kiedyś o swoje życie?
– Nie bałem się tego, że mogą mnie załatwić moi byli albo aktualni koledzy.
– Koledzy ze służb?
– Tak.
– Miał pan kolegów w służbach?
– Mam do tej pory. I bardzo wysoko postawionych, i niżej.
– Czyli ostrzegliby pana?
– Myślę, że mógłbym dostać sygnał, że coś będzie się działo. Tak jak kiedyś dostałem sygnał o pewnym wydarzeniu, które potem miało miejsce.
– Jakie to wydarzenie?
– Kiedyś po Balu Mistrzów Sportu straż miejska przebrana za kominiarzy „ciachnęła” mnie. Potem przepraszali za to wszystko. Ale afera była na cztery fajery. Ale wiedziałem, że jeżdżą za mną i szukają pretekstu, bo dostałem cynk od kolegów ze służb. Chciałem jeszcze dodać, że to samo, co z Andrzejem Lepperem, było z moim serdecznym przyjacielem Sławkiem Petelickim. Też od razu mówiłem, że Sławek się nie zastrzelił, że go „puknięto”.
Zobacz także: Tadeusz Płużański: Bohater Solidarności, czy bohater salonu