"Super Express": - Po wygraniu przez ojca Grzegorza Przemyka sprawy w Strasburgu rodziny osób pokrzywdzonych przez PRL i zbagatelizowanych przez polskie sądy myślą o ruszeniu do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Jest już zapowiedź sprawy matki Piotra Majchrzaka zamordowanego w 1982 r. przez ZOMO. Będziemy mieli lawinę takich spraw?
Wojciech Reszczyński: - Nie zdziwiłbym się. Sprawa Przemyka nie była jedyna. W latach rządów Jaruzelskiego w dziwny sposób straciło życie bądź było zamordowanych około 120 osób, co wynika z raportu Jana Rokity. Dziwne zatonięcia, śmierci na komendach MO... Skala krzywd była jednak szersza. Po werdykcie Strasburga ich rodziny mogą nabrać nadziei i śmiałości.
- Z czego bierze się niemoc polskich sądów w sprawach dotyczących PRL?
- Obserwuję polski wymiar sprawiedliwości od lat. I jak by powiedział pan Lasek, jako magister prawa mam kwalifikacje do wypowiadania się o kwestiach prawnych... Wyrok Europejskiego Trybunału powinien być przestrogą, wezwaniem do zmian. Nie tylko dlatego, żebyśmy się nie ośmieszali na arenie międzynarodowej. Także dlatego, że polski obywatel traci w ogóle zaufanie do wymiaru sprawiedliwości. Nie mówiąc o zasądzanych odszkodowaniach. Błędy i zaniechania sędziów kosztują podatników.
- Właśnie, ale dlaczego w ogóle muszą kosztować?
- Przyczyn jest wiele. Podstawowym jest ciężar przeszłości PRL. Przed 1989 r. wymiar sprawiedliwości był przedłużeniem ramienia władzy. Posłuszny, zdyscyplinowany, wyłaniany według wiadomych kryteriów. To kładzie się na jakości do dziś. Do tego archaiczny system, co w połączeniu z brakiem oczyszczenia tego środowiska daje takie rezultaty.
- Wielu sędziów to już młodzi ludzie...
- Tak, ale trafili do sądownictwa, wtapiając się w klimat osób, które pracują tam od dawna. Nie chcąc się narażać, upodobniły się do starszych kolegów. Młodość nie zawsze też bywa atutem. Nie chcę nikogo, broń Boże, obrazić, ale widząc te ładne młode panie albo młodych mężczyzn, mam poważne wątpliwości co do ich wiedzy i doświadczenia życiowego.
- Przynajmniej nie mają bagażu PRL.
- Tak, ale sędzią zostaje się w Polsce często w zbyt młodym wieku, bez doświadczenia zawodowego bądź życiowego. Weźmy sądy rodzinne. Młody sędzia bez rodziny i dzieci orzeka w sprawach rodzin. Marzy mi się taki system jak w Wielkiej Brytanii czy USA, w którym sędzią zostaje się zazwyczaj po 40. roku życia, to ukoronowanie pewnej drogi życiowej. To daje gwarancję pozaustawową jakości orzecznictwa.
- W zarzutach wobec sędziów orzekających w sprawach przestępstw i zbrodni PRL pobrzmiewają dwie kwestie. Zarzut powiązań rodzinnych i towarzyskich oraz wygodnictwo i przewlekanie spraw, by się przedawniły.
- Trudno powiedzieć, co przeważa. Zamknięcie się korporacji prawniczych przez lata stworzyło pewien problem. Teoretycznie to nie powinno być złe - dziadek i ojciec sędziowie, dziecko zostaje sędzią. Rodzinna kontynuacja, dziecko nasiąka tą atmosferą. Lubimy przecież trafić do lekarza, który jest specjalistą w drugim-trzecim pokoleniu. W przypadku sędziów ten schemat niestety nie do końca działa. Właśnie ze względu na rolę sędziów w aparacie PRL.
- Pytanie, czy coś jeszcze można tu zmienić, czy tylko można narzekać. Sędziowie są niezawiśli...
- Tak, niezawiśli, związani przepisami prawa i własnym sumieniem. I widzimy, jak różne bywają te sumienia. Kiedy słyszymy, że w zbliżonych sprawach mamy zupełnie sprzeczne wyroki, mamy jako obywatele prawo czuć się nieco przerażeni. Słyszymy też o nieustannym przekazywaniu spraw do ponownego rozpatrzenia. Granice niezawisłości sędziów są przesadnie rozbudowane. Nie chodzi mi o zamach na nie, ale powinna być instytucja, która jakoś by weryfikowała ten zawód. W założeniu miał to być samorząd sędziowski. Ile jest jednak takich przypadków, żeby samorząd wypluł ze swojego grona osoby nieodpowiednie? Niemal żadnego, ale nie dlatego, że wszystko działa idealnie. Zamiast weryfikacji pojawił się ochronny korporacyjny mechanizm, który pozwala się czuć także złym sędziom dość komfortowo.