"Super Express": - 62 proc. respondentów uważa, że krzyż może wisieć w sali sejmowej. Jak pan odbiera takie wyniki badań?
Włodzimierz Cimoszewicz: - Byłbym zaskoczony, gdyby były inne. Mimo postępującej laicyzacji naszego społeczeństwa, większość stanowią wierzący, których znak krzyża nie ma powodu razić. Problemem jest to, że nie zastanawiają się nad odczuciami i prawami inaczej myślących.
- Dwa wyroki sądowe wraz nastrojami społecznymi zamykają debatę nad
obecnością tego symbolu w budynkach państwowych?
- Nie wydaje mi się. Uważam, że oba wyroki były błędne. Niewłaściwie interpretowano konstytucję, która wyraźnie mówi o bezstronności władz publicznych w kwestiach religijnych i światopoglądowych, całkowicie bezpodstawnie twierdzono, że krzyż jest nie tylko znakiem religijnym, ale i symbolem narodowym. Jest oczywiście taki pogląd, ale jest on nierozerwalnie związany z wiarą, a to nie może być podstawa orzekania przez sąd państwowy. Ten ma się kierować prawem, a nie wyznaniem sędziego. W USA, gdzie politycy znacznie częściej odwołują się do Boga niż w Polsce, jest rzeczą nie do wyobrażenia umieszczenie krzyża w jakiejkolwiek instytucji federalnej lub w publicznej szkole. Dlatego dalsze skargi będą się pojawiały.
- Z punktu widzenia prawa można uznać, że krzyż w Sejmie godzi w świeckość państwa? I czy wbrew nastrojom społecznym warto z nim jeszcze walczyć na drodze prawnej?
- Kiedy ktoś skarży się na obrazę jego uczuć religijnych, jest to wystarczająca podstawa do zbadania sprawy przez sąd. Jeśli skarży się niechrześcijanin (wyznawca innej religii lub ateista), to sąd mówi mu, że krzyż jest symbolem narodowym. Trudno mówić tu o jednakowym traktowaniu. Jestem przeciwny wojnom światopoglądowym, dlatego jako marszałek Sejmu nie nakazałem zdjęcia krzyża umieszczonego tam bezprawnie, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że istniejący stan rzeczy jest nieprawidłowy.
Rozmawiał Tomasz Walczak