"Super Express": - Już nie caracale, ale sprawa pracowników delegowanych jest powodem karczemnych - jak na standardy dyplomacji - awantur między Polską a Francją. Na ile to faktyczny powód niesnasek między naszymi krajami?
Włodzimierz Cimoszewicz: - Awantura jest karczemna, ale tylko z polskiej strony. PiS konsekwentnie niszczy dobre relacje z kolejnymi partnerami, w tym z Francją. Gdy mowa o caracalach, to nieporozumieniem jest sprowadzanie sprawy do zakupu helikopterów. Chodziło o budowę wytwórni helikopterów w Polsce i tym samym przyciągnięcie naszego kraju do europejskiej czołówki przemysłu obronnego. Numer wykręcony przez Macierewicza i Morawieckiego oznaczał nie tylko chuligańskie zerwanie uzgodnień, ale też zdystansowanie się od wzmacniania wspólnej europejskiej obrony. Pamiętajmy, że Macron wygrał wybory jako najbardziej proeuropejski kandydat opowiadający się za wyprowadzeniem UE z kryzysu przez wzmocnienie integracji. Z jego perspektywy szanowanie zasad i wartości zintegrowanej Europy ma podstawowe znaczenie. Tymczasem w Polsce mamy serie działań i wydarzeń niszczących demokrację i praworządność.
- W sprawie pracowników delegowanych UE chce zmian - przede wszystkim wypłacania takich samych pensji pracownikom zatrudnionym w jednym kraju Unii, a pracującym w innym. Czy nasz rząd jakoś to rozbroił?
- To dość typowy przykład możliwych konfliktów interesów nawet w gronie państw unijnych. Biedniejsi, chcąc przyspieszać swój rozwój i zmniejszać dystans do bogatszych, godzą się na niższe wynagrodzenia i słabsze prawa. Dla firm zachodnich to bolesna konkurencja. Takie sytuacje mają prawo się zdarzać, ponieważ jest między nami w Unii wiele różnic. Jeśli panują między nami normalne przyjazne stosunki, to najczęściej szuka się kompromisów, w których każdy z czegoś rezygnuje. Polska PiS obnosi się jednak ze swoją antyeuropejskością, poucza, obraża, egoizm uznaje za cnotę. Nie ma się co dziwić, że jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Będą się na nas odgrywali. Rząd pyskuje, ale niczego nie może sam zrobić. Sąsiedzi wolą trzymać z silniejszymi. To żadne zaskoczenie, tylko zdrowy rozsądek.
- W sprawie pracowników delegowanych gotowe do ustępstw są kluczowe dla PiS kraje Grupy Wyszehradzkiej i tzw. Międzymorza. Co to o tych projektach mówi?
- Jest dramatycznie źle. Jestem jednym z tych, którzy od półtora roku przestrzegali przed takim scenariuszem. Dla kogoś, kto coś wie o dyplomacji i sztuce obrony swoich interesów, było to oczywiste. Niestety, u władzy są kompletni dyletanci. Macron nie kieruje się złośliwościami. Chce załatwić sprawę i dać nauczkę pisowskim nieudacznikom. Każdy zachowałby się podobnie na jego miejscu.
- Jak obecna pozycja Polski w UE wróży dyskusjom ws. przyszłości Europy, które po wrześniowych wyborach w Niemczech na pewno się zintensyfikują?
- Nie będziemy mieli wiele do powiedzenia. Europa, zwłaszcza strefa euro, pójdzie w kierunku wzmocnienia i pogłębienia integracji. PiS chce, by UE uległa osłabieniu. To są całkowicie odmienne pomysły. PiS będzie powtarzał swoje, ale nikt nie będzie się tym przejmował. Polityka zagraniczna PiS, zwłaszcza europejska, jest całkowitym nieporozumieniem. Jeśli jeszcze dodać do tego brak jakichkolwiek manier i umiejętności rozmawiania,to jest to pełny przepis na klęskę. Już się nie liczymy i zostanie to utrwalone. Nie chodzi przy tym o prestiż, ale o interesy. Sprawa pracowników delegowanych jest przykładem. Będą inne, znacznie ważniejsze. Niedługo zaczną się rozmowy o nowej perspektywie finansowej, strukturze wydatków, hierarchii celów UE. Wtedy przegramy dziesiątki miliardów euro. To będzie plon pisowskich rządów.
Zobacz: Andrzej Duda krytykuje konstytucję
Przeczytaj też: Maria Kiszczak wyznaje: Gdyby mój mąż żył, broniłby Wałęsy TYLKO U NAS