"Super Express": - Kiedy rozmawia się w Polsce o książkach, zamienia się to często w katalog narzekań. To może dla odmiany coś pozytywnego?
Włodzimierz Albin: - Pierwszą pozytywną rzeczą jest to, że polski rynek książki się nie kurczy. Wbrew narzekaniom ludzie kupują ich tyle samo, co dawniej, choć oczywiście cieszyłyby przede wszystkim wzrosty, ale to temat na dłuższą dyskusję. Drugą rzeczą jest to, że naprawdę pojawia się wiele różnych fajnych inicjatyw wydawniczych i księgarskich. Może właśnie te dyskusje o rynku książki, o cenie jednolitej, o zapaści czytelnictwa doprowadziły do tego, że poważnie zaczęto rozmawiać o problemach. A kiedy się rozmawia o problemie, wzrasta zainteresowanie samą dziedziną.
- Pojawi się pan na tegorocznych Warszawskich Targach Książki?
- Oczywiście. Nie tylko się pojawię, ale będę prowadził jeden z paneli organizowanych przez Polską Izbę Książki. Tym razem międzynarodowy, o tym, jak można pomóc księgarniom stacjonarnym.
- Na coś ostrzy pan sobie zęby poza tym panelem?
- Spotkań będzie wiele, ale oprócz nich mam w planach kupienie kilku książek, które mogę polecić. Przede wszystkim "Sekretne życie drzew" Petera Wohllebena, którą polecali mi chyba wszyscy znajomi. Ponadto będę chciał kupić serię kryminałów takiego nowego, francuskiego autora Pierre'a Lemaitre'a, który wyrósł w ostatnim czasie na gwiazdę.
- Kiedy widzi się te tłumy na Warszawskich Targach Książki, przechodzi panu przez myśl, że może z czytelnictwem nie jest tak najgorzej?
- I tak, i nie. Bardzo cenię sobie Warszawskie Targi jako imprezę. Cieszę się też, że pojawiło się wiele mniejszych inicjatyw, które jakoś starają się też od niej odróżnić, uzupełnić. Pamiętam jednak, że w kraju, w którym mieszka niemal 40 milionów ludzi, w stolicy z ponad 2 milionami mieszkańców pojawia się na targach nieco ponad 60 tysięcy osób.
- To zły wynik?
- To wynik przyzwoity. Kiedyś bywało mniej, targi bywały takim spotkaniem profesjonalistów, teraz są bardziej dla ludzi i dobrze. Wciąż ta liczba nie powala. Statystyki nie pokazują całości obrazu. Całość jest taka, że przeciętna cena książki to ok. 40 zł. I przy tym przeciętny Polak zarabia ponad 30 tys. zł rocznie, a wydaje na książki ok. 12 zł. I na tych targach widzimy często osoby, które już czytają i przekażą nawyk czytania swoim dzieciom.
- A pozostali?
- Pozostali to 63 proc. deklarujących, że książek nie czytają. Chciałbym, żeby przyszli, ale do pozostałych trzeba trafić poprzez dzieci, poprzez ich edukację. To u nich tworzy się nawyki czytelnicze. Co nie znaczy, żeby skreślać nieczytających dorosłych. Zauważyłem np., że pewne oswajanie z książką odbywa się poprzez audiobooki, po które sięgają często ludzie, którzy po literaturę w druku lub na e-bookach nie sięgali. To pozytywna zmiana. Z e-bookami jest zabawna sprawa...
- Jaka?
- To znaczy byłaby zabawna, gdyby nie była tak głupia. W całej Unii Europejskiej są wyżej opodatkowane niż papierowe książki, bo Komisja Europejska uznaje je za usługę elektroniczną, a nie za książkę. Absurd, który trzeba zmienić. Mamy też nadzieję na powrót do zerowego VAT na książki, który kiedyś już obowiązywał.
- I której to stawki rząd Donalda Tuska jakoś nie chciał bronić...
- I teraz Europa dała taką możliwość, by to wróciło. Mamy nadzieję, że obecny rząd o to powalczy, bo z tego do budżetu naprawdę nie ma żadnych pieniędzy.