„Super Express”: - W kampanię prezydencką w USA włączył się na dobre Elon Musk, który nie ukrywa swoich sympatii dla Trumpa i jako użytkownik należącego do niego portalu X, wcześniej znanego jako Twitter, sieje prawicowe teorie spiskowe. Miliarder wykorzystujący tak potężne narzędzie w walce politycznej to coś zdrowego dla życia politycznego?
Dr Tomasz Markiewka: - To jest w ogóle ciekawy przypadek, bo prawica często zarzucała właścicielom mediów społecznościowych, że stoją po stronie czy to liberałów, czy lewicy. Dotyczyło to szczególnie Stanów Zjednoczonych i ich wsparcia dla Demokratów. Elon Musk jest pierwszym właścicielem mediów społecznościowych, który tak jednoznacznie popiera określoną partię polityczną Stanów Zjednoczonych. Wprost zadeklarował na X, że popiera Donalda Trumpa. Właściciele Facebooka czy TikToka nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobili. Żaden znany miliarder z branży technologicznej nigdy tak bardzo wprost nie poparł danego kandydata. Elon Musk wprowadza więc w pewnym sensie nowy standard, wykorzystując wielką platformę społecznościową de facto do reklamowania konkretnego kandydata politycznego. Moim zdaniem,to po prostu groźne.
- Czemu?
- Elon Musk z jednej strony jest właścicielem portalu X, ale z drugiej strony też jest najbardziej popularnym użytkownikiem tego medium, który wykorzystuje je, by pisać jakieś własne rekomendacje, zalecenie i tak dalej. To trochę tak, jakby właściciel Washington Post, czyli jeden z najbogatszych ludzi świata, znany głównie jako właściciel Amazona, Jeff Bezos codziennie na pierwszej stronie należącej do niego gazety publikował swoje rekomendacje polityczne dla czytelników.
- Czy da się to jakoś ograniczyć tę symboliczną władzę kapitału, którą Musk próbuje bez żenady wykorzystywać?
- Nie jest tajemnicą, że miliarderzy czy multimilionerzy od dawna próbują wykorzystywać swoje wpływy i pieniądze do tego, by kształtować debaty publiczną. Tylko nigdy nie było to tak bezpośrednie działanie. Wspomniany Bezos nie jest jednak głównym redaktorem swojej własnej gazety, tylko zatrudnia redaktorów, którzy z kolei zatrudniają dziennikarzy. Jego wpływ bez wątpienia istnieje, ale jest pośredni. Elon Musk wyraża zaś swoje poglądy bezpośrednio i jeszcze namawia swoich pracowników, żeby tak manipulowali algorytmami należącego do niego medium społecznościowego, żeby jak najwięcej osób widziało posty Elona Maska.
- W zasadzie póki nie zablokuje się Muska, trudno się od jego wpisów opędzić.
- Właśnie, ja go nie śledzę na X, a codziennie wyświetlają mi się jego posty właśnie z powodu tego, jak działają algorytmy tego portalu. Więc to jest dosyć duża władza i to jest w pewnym sensie jakby kumulacja problemów, o których mówimy od wielu lat.
- To znaczy?
- Połączenie nowoczesnych technologii z wielkimi pieniędzmi miliarderów daje im coraz większe możliwości wpływania na opinie publiczną. Jedynym systemowym sposobem, żeby to rozwiązać, byłoby pewnie ograniczenie władzy samych mediów społecznościowych choćby poprzez głębsze regulacje, podzielenie ich na mniejsze jednostki, być może zakazanie pewnych praktyk. Samo bowiem istnienie tego narzędzia sprawi, że prędzej czy później ten czy inny miliarder będzie chciał go wykorzystać tak, jak robi to obecnie Elon Musk. W interesie demokratycznych społeczeństw jest to, by media społecznościowe i ich właścicieli nie mieli takiej władzy.
- Tylko żeby to uregulować, trzeba dużej woli politycznej. Same media społecznościowe wykorzystują swoją niesamowitą pozycję nie tylko rynkową, ale przecież także polityczną. W Australii walczą z regulacjami zmuszającymi je do dzielenia się zyskami z mediami tradycyjnymi, których treści za darmo wykorzystują. Także w Europie w zasadzie sięgają po metody terrorystyczne zastraszania demokratycznie wybranych władz.
- No i tu się właśnie rodzi problem, że chyba pozwoliliśmy tym platformom społecznościowym urosnąć za bardzo i dziś próby uregulowania ich przez władze demokratyczne są rzeczywiście bardzo trudne. To raz. A dwa, że takie osoby jak Elon Musk nauczyły się sprytnie rozgrywać to politycznie. Każdą bowiem taką próbę regulacji przedstawiają jako spisek międzynarodowej lewicy, która próbuje ograniczyć wolność słowa. Jeśli cofniemy się o 5-6 lat, kiedy wybuchła słynna afera, że Facebook mógł być wykorzystywany przez Rosję do wpływania na wyniki wyborów w USA, rozpoczęła się bardzo poważna publiczna debata o tym, że media społecznościowe służą do siania dezinformacji i próbowano to uregulować. Pojawiła się ogromna presja na Twittera czy Facebooka, by zaczęły walczyć z dezinformacją. I wszystkie media społecznościowe mniej lub bardziej starały się to uczynić. I wtedy do gry wkroczyła prawica i takie osoby jak Elon Musk, które powiedziały zaraz, zaraz, ale przecież takie regulacje to nic innego jak cenzura i próba wypychania prawicowych osób z debaty publicznej.
- Jakie są tego efekty?
- Takie stawianie sprawy jeszcze bardziej utrudnia wszelkie próby uregulowania tych wielkich podmiotów, bo niestety takim osobom jak Elon Musk udało się przekonać całe mnóstwo ludzi, że każda próba uregulowania jego czy jego platformy społecznościowej to tak naprawdę lewicowy zamach na wolność słowa.
- Musk rzeczywiście jest takim prawicowym radykałem, który po prostu wykorzystuje Twittera, żeby siać swoje poglądy i promować popierane przez siebie idee, czy to jest tylko i wyłącznie biznesowy model, który sobie wybrał, by chronić swoje interesy?
- W amerykańskich mediach toczy się dyskusja na temat tego, co tak naprawdę kieruje Elonem Muskiem. Sugerują one, że jego przemiana nastąpiła dosyć szybko w ciągu kilku lat i zaczęła się mniej więcej w momencie pandemii, kiedy rząd amerykański zaczął narzucać różne restrykcje związane na przykład z zamykaniem jego fabryk. Wtedy po raz pierwszy Musk zaczął mocno krytykować rząd amerykański i oskarżać go o próby ingerowania w jego biznes. Potem to eskalowało. „New York Times” ostatnio donosił, że Elon Musk śmiertelnie obraził się na Joe Bidena za to, że w 2021 roku nie zaprosił go na uroczystość, w której brali udział biznesmeni związani z branżą samochodów elektrycznych. Później doszedł jeszcze do tego cały ten temat cenzury, poprawności politycznej, czy jak to się dzisiaj mówi, woke, i historia Elona Maska z jego własnym dzieckiem, które przeszło tranzycję płciową. Musk powiedział w jednym z ostatnich wywiadów, że Lewica zabiła mu syna i zamieniła go w córkę. Obecnego Muska stworzyły więc osobiste przeżycia, jego urażone ego oraz zmiana polityki, która stała się bardziej rygorystyczna wobec Big Techu.
- Ktoś kiedyś przyjrzał się aktywności Muska na portalu X i okazało się, że im więcej spędzał tam czasu, tym bardziej się radykalizował. Stał się niejako największą ofiarą własnego portalu, dowodząc, jak jest ono niebezpieczne.
- Jeden z tych materiałów medialnych, o których wspomniałem cytował jednego z bliskich przyjaciół Maska, który mówił wprost, że jest on uzależniony od Twittera i że czasami jego najbliżsi próbowali mu siłą odebrać smartfona, bo o każdej porze dnia i nocy nie mógł się powstrzymać, żeby nie zaglądać na X i coś tam opublikować. Jest więc to też do pewnego stopnia historia osoby uzależnionej od mediów społecznościowych.
- Wracając do tej opowieści o regulacjach jako próbie cenzury to krucjata Muska to rzeczywiście obrona wolności słowa, czy może wręcz przeciwnie – to wyłącznie tworzenie przestrzeni dla propagandy, kłamstw, dezinformacji?
- Tak, ta wolność słowa jest czysto iluzoryczna, ponieważ my się mierzymy ze stosunkowo nowym problemem w historii ludzkości. Mamy taki nawał treści, że nikt nie jest w stanie ich przeczytać. Wyzwanie, przed którym stoi każdy użytkownik internetu, to sposób, w jaki selekcjonować te treści. Media społecznościowe oczywiście nie selekcjonują tego w sposób neutralny. Albo kierują się zyskiem i podbijają te treści, które generują największe zaangażowanie. Albo promowane są te treści, za którymi stoją jacyś wielcy aktorzy, którzy mają pieniądze, żeby opłacić farmę trolli i w ten sposób podbijać pewne treści. Komunikaty, które do nas docierają jako użytkowników, nie są kwestią naszego wolnego wyboru, ale tym, co podsuwają nam algorytmy. Kiedy więc Elon Musk mówi, że broni wolności słowa, no trzeba powiedzieć sobie szczerze, że to jest w dużym stopniu ściema. On broni możliwości kształtowania przez takich ludzi jak on sam debaty publicznej, bo ostatecznie to Elon Musk trzyma guzik do tego, jak będą wyglądały algorytmy Twittera i jakie treści będą promowane, a jakie promowane nie będą.
- A to tradycyjnym mediom zarzuca się cenzurowanie treści, wyciszanie pewnych głosów w debacie publicznej. Ale czy na koniec dnia to właśnie proces wydawniczy tradycyjnych mediów z dziennikarską robotą i weryfikacją informacji nie ma przewagi na tym, co dają nam media społecznościowe?
- Dokładnie tak. I znowu to nie jest przypadek, że głównym wrogiem Elona Maska, nie licząc ze lewicy, woke i poprawności politycznej stały się tzw. tradycyjne media. Nie ma tygodnia, by nie krytykował tradycyjnych mediów, które jego zdaniem zawodzą, nie dają rady, są poddane cenzurze i tak dalej. On przekonuje, że na X rozkwita prawdziwe dziennikarstwo, prawdziwa wolność słowa. Znowu pod wieloma względami jest to ściema. Dowodem choćby zamach na Trumpa.
- W jaki sposób?
- Musk chwalił się tym, że dzięki X ludzie na żywo mogli śledzić, jak wygląda sytuacja z zamachem na Trumpa i o ile tradycyjne media ukrywały prawdę, o tyle na Twitterze można było wszystko przeczytać. Niemniej to ikoniczne zdjęcie Donalda Trumpa z uniesioną pięścią, które można było zobaczyć wszędzie, zostało wykonane przez fotoreportera pracującego dla tradycyjnych mediów. Musk po prostu wykorzystuje treści wytwarzane przez tradycyjne media, puszcza je sobie na Twitterze, potem krytykuje te tradycyjne media, od których bierze treści i przedstawia siebie samego jako propagatora prawdziwego dziennikarstwa. Pamiętajmy więc, że media społecznościowe żerują na tym tradycyjnym dziennikarstwie, które krytykują, bo większość materiałów wartościowych, które pojawia się w mediach społecznościowych, jest brana od tych tradycyjnych dziennikarzy. Media społecznościowe same z siebie nie wytwarzają praktycznie żadnej wartościowej treści. One tylko podają treści wytwarzane gdzie indziej.
Rozmawiał Tomasz Walczak