Władysław Kosiniak-Kamysz: Koalicja z PiS? Bardzo trudno o porozumienie

2015-10-20 4:00

Władysław Kosiniak-Kamysz w rozmowie z Tomaszem Walczak mówi o zbliżających się wyborach parlamentarnych.

"Super Express": - Czemu do spółki z PO doprowadziliście kraj do ruiny? Co wam Polska zrobiła?

Władysław Kosiniak-Kamysz: - To stwierdzenie autorstwa PiS nie jest opisem rzeczywistości, ale próbą dzielenia Polaków. Polska nie jest w ruinie i widać to gołym okiem.

- Czucie i wiara do niektórych przemawiają silniej niż mędrca szkiełko i oko. Wielu uważa, że państwo jest przegniłe moralnie i niewydolne.

- Aby zobaczyć, że ta apokaliptyczna wizja nie ma nic wspólnego ze stanem faktycznym, wystarczy podać kilka faktów. Choćby z mojej działki. Za PiS były jedynie 373 żłobki, teraz jest ich ponad 3 tys. Czy to jest ruina? Czy wydłużenie urlopów rodzicielskich do roku to niszczenie polskiej rodziny? Czy program budowy 119 domów seniora w tym roku jest wymierzony w osoby starsze?

Zobacz: Wybory 2015. Wnuk reklamował Kopacz, mąż modlił się za Szydło

- Mało, panie ministrze. Przecież mogliście więcej!

- No to wymieniajmy dalej. Mamy najniższe bezrobocie od lat. Mamy programy wsparcia dla młodych ludzi szukających pracy. Przez ostatnie osiem lat płaca minimalna wzrosła o 87 proc. Naszą odpowiedzialnością jako PSL jest też rolnictwo. Tu też nie można mówić o ruinie. Od czasu wejścia Polski do UE produkcja rolna wzrosła o 40 proc. Pięciokrotnie wzrósł eksport żywności.

- Można pewnie jeszcze długo wymieniać, ale niech plusy nie przesłonią nam minusów. Wielu Polakom wcale nie żyje się lepiej. Słyszą, że bezrobocie spada, gospodarka się rozwija, ale mają problemy z życiem nawet nie od pierwszego do pierwszego, ale z dnia na dzień.

- I nikt nie mówi, że jest super. Za kolejne 4 lata nadal nie będzie, czego by politycy nie obiecywali w kampanii wyborczej. Zmiany, które wprowadziliśmy, muszą być kontynuowane. W momencie, kiedy spadło nam bezrobocie do niewidzianego od lat poziomu, przyszedł czas na radykalne podniesienie pensji. Trudno to robić przy 14-proc. bezrobociu, jakie mieliśmy w kryzysie. Wtedy trzeba było robić wszystko, żeby tworzyć nowe miejsca pracy. To się udało. Dziś praca jest i trzeba się skupić na podniesieniu jej jakości - stabilności zatrudnienia i godnych płacach.

- No właśnie, bo mamy w Polsce sporą grupę biednych pracujących, którzy są zatrudnieni, ale wysokość ich pensji nie pozwala im dopiąć domowych budżetów.

- I to jest grupa, której dziś należy się największe wsparcie, która choć bardzo ciężko pracuje, to wciąż zarabia zbyt mało, że móc utrzymać swoje rodziny.

- Komu Polacy mają wierzyć? Panu, który mówi o wzroście płac i poprawie stabilności zatrudnienia, czy szefowi pańskiej partii Januszowi Piechocińskiemu? Podległe mu Ministerstwo Gospodarki jakiś czas temu wypuściło spot przeznaczony dla zagranicznych inwestorów, w którym chwalimy się, że polskie płace rosną wolniej niż wydajność naszych pracowników. - Znając premiera Piechocińskiego i jego stosunek do ciężko pracujących Polaków, na pewno nie chce skazywać naszych obywateli na nisko płatną i niestabilną pracę.

- Może w cichości ducha jest propracowniczy, ale oficjalnie jest antypracowniczy.

- Premierowi Piechocińskiemu nie można zarzucać, że jest antypracowniczy. Ten czas, kiedy konkurowaliśmy w Europie tanią siłą roboczą, definitywnie się skończył. Dziś musimy konkurować dobrymi pomysłami na biznes i naszą solidnością. Przy niskich pensjach nikt nie będzie chciał pracować. W tym też pomaga ministerialny program, w którym dajemy pracodawcom 28 tys. zł za zatrudnienie młodego pracownika do 30. roku życia. Ale nie na pensję minimalną, tylko wyższą. - Zachęty zachętami, ale znając mentalność polskich pracodawców, którzy szukając oszczędności, zawsze znajdują je w pensjach pracowników, trzeba zapędzać ich bacikiem do uczciwej płacy za uczciwą pracę.

- Czytałem ostatnio, że na kontach polskich przedsiębiorców jest ponad 200 mld zł. Uważam, że pracodawcy powinni się tym ze swoimi pracownikami podzielić. To leży w ich interesie. Wkrótce dojdzie bowiem do sytuacji, że nie znajdą chętnych do pracy. Muszą to w końcu zrozumieć. Tym bardziej że polska gospodarka ma się dobrze. Nie może być tak, że w takiej sytuacji pracownicy dostają kryzysowe pensje.

- Los pracownika to sprawa kluczowa. Ale co z wami? Martwi się pan o wynik wyborczy PSL?

- Chciałbym, żeby wynik był jak najlepszy.

- O przekroczenie progu wyborczego się pan nie martwi? Bo niektóre sondaże nie dają wam miejsca w nowym Sejmie.

- Gdybyśmy przez ostatnie 20 lat wierzyli w sondaże, to pewnie nie bylibyśmy przez 20 lat w parlamencie.

- Rozumiem, że wierzycie w swoich działaczy i ich rodziny, które dzięki temu, że w każdej państwowej instytucji was pełno, mają z czego żyć i z wdzięczności zapewnią wam miejsce w Sejmie?

- Głosują na nas osoby, które widzą dobre zmiany dokonujące się dzięki PSL w Polsce. Cenią nas za skuteczność. Nie wierzą w fajerwerki odpalane na czas kampanii przez niektóre partie. Wierzę więc w wynik dużo lepszy niż przekroczenie progu. Wierzę, że możliwy jest wynik dwucyfrowy, który dałby PSL pozycję rozgrywającego w nowym parlamencie.

- Za chwilę o koalicjach, ale jeszcze o tym, co widzi obywatel. Nie widzi, że taki poseł Bury ma problemy z prokuraturą, a jest na waszych listach? Że wasza kandydatka ze Świętokrzyskiego została zatrzymana przez CBA?

- To wyborcy zdecydują, czy należą im się mandaty, czy nie.

- Czemu to wy nie zdecydujecie, że tak podejrzanych osób nie chcecie na swoich listach? Czemu wysługujecie się wyborcami?

- Nie ma zgody na to, aby służby układały listy wyborcze. Nie tylko naszej partii, ale żadnej innej. Po 26 latach wolnej Polski to niedopuszczalne. To wyborcy powinni decydować, komu powierzyć mandat. To najlepszy sposób na sprawdzian dla polityków.

- To może nie dawanie wyboru obywatelom, ale ratowanie spójności PSL. Wie pan, jaki byłby bunt wśród podkarpackich ludowców, gdybyście wycięli ich lidera, pana Burego.

- Tam naprawdę jest bardzo ciekawa lista ludowców. Mieszkańcy Podkarpacia mają z czego wybierać.

- Ucieka pan od odpowiedzi, ale trudno. Co z tym rozgrywaniem po wyborach? Koalicja z PiS jest możliwa?

- To wyborcy zdecydują o powyborczych koalicjach. PSL ma doświadczenie z 2006 roku, kiedy nie ulegliśmy pokusie wejścia w koalicję z PiS. Nie jest więc prawdziwe stwierdzenie, że w koalicję idziemy z każdym. Rozstawaliśmy się przecież z SLD...

- Rozstawaliście się, kiedy afery tak skompromitowały SLD, że trwanie w koalicji z nimi mogło wam zaszkodzić. Instynkt samozachowawczy zawsze w cenie.

- Mamy wieloletnie doświadczenie w polityce. W tych wyborach największą rolę odegrają te partie, które zajmą dalsze miejsca.

- I co z koalicją z PiS? Może pan ją jednoznacznie wykluczyć? Czy nie palicie za sobą mostów i wszystkie opcje są na stole?

- Już raz nie skorzystaliśmy z takiej możliwości. A teraz słuchając PiS, widać, że o porozumienie będzie bardzo trudno.

- Czyli wielka antypisowska koalicja strachu?

- Koalicja zbudowana na strachu nie ma sensu, bo nie przetrwa ona nie tylko próby czasu, ale przede wszystkim próby programu.

- Ale przez jakiś czas będzie można pookupować kilka instytucji państwowych.

- Panie redaktorze, litości. Najważniejsze jest to, w jakim kierunku chcemy iść. Nie z każdym da się zbudować porozumienie programowe. Mogę pana zapewnić, że my się żadnemu koalicjantowi nie będziemy pchać na kolana.