"Super Express": - Nad Wisłą da się słyszeć głosy, że wizyta prezydenta Miedwiediewa otworzyła nowy rozdział w fatalnych do niedawna stosunkach Polski z Rosją?
Władimir Bukowski: - Nie rozumiem, jak można mówić o polepszeniu relacji z Rosją. Rządzą nią osoby, które nie rozumieją, co znaczy to słowo. Wam się wydaje, że macie z nimi dobre relacje, a dla nich oznacza to, że można naciskać na was jeszcze bardziej i żądać jeszcze więcej. Te naciski będą trwać dotąd, aż będziecie pod ich kontrolą. Szczególnie zależy im, abyście byli ze sobą skłóceni. Taka jest niestety ich mentalność.
- Ale jaki Kreml może mieć interes w tym, żeby kontrolować sytuację w Polsce?
- Wydaje mi się, że nietrudno to zrozumieć. Moskwa dąży dziś do tego, żeby odbudować strefę wpływów, którą miał kiedyś Związek Radziecki. Stąd ich niesnaski z krajami bałtyckimi, Kaukazem czy Ukrainą i Mołdawią. Ekipa Putina postawiła przed sobą zadanie, aby dawny blok wschodni, na ile to możliwe, znów uważał Rosję za swojego hegemona. Jeśli Kreml widzi na to szansę, nie waha się, żeby ją wykorzystać.
- Mówi pan głównie o krajach, które funkcjonują poza strukturami euroatlantyckimi. A Polska należy przecież do NATO i UE.
- Tym bardziej jest ona łakomym kąskiem dla rosyjskich władz. Wasz kraj staje się coraz bardziej wpływowym członkiem NATO i UE, a ponieważ Rosja dąży do większego związania się z Zachodem, wpływ na Polskę jest dla niej kluczowy, szczególnie w rozmowach z Niemcami i USA. Nadzieje na to pojawiły się na Kremlu, kiedy do władzy doszedł rząd Tuska, który od początku był zainteresowany tzw. normalizacją stosunków z Rosją. Nadzieje na kontrolowanie Polski wzrosły jeszcze bardziej razem z wyborem prezydenta Komorowskiego. W przeciwieństwie do swojego poprzednika - Lecha Kaczyńskiego - jest on zdecydowanie mniej stanowczy wobec Kremla. Ułatwia to realizację zamiarów Putina i Miedwiediewa, które, i to trzeba podkreślać, w żadnym wypadku nie są pokojowe.
- Mam rozumieć, że polski prezydent i rząd popełniają błąd, próbując dogadać się z Rosją?
- Oczywiście. Wydaje mi się, że Tusk po prostu nie rozumie istoty obecnego reżimu w Moskwie. To nawet jest nie rosyjski reżim. To pogrobowcy Czeka i KGB, a jako tacy mają swój specyficzny sposób myślenia. Nie wiedzą, co to normalne relacje międzypaństwowe. Dla nich inny kraj może być albo wrogiem, albo agentem. A prócz tych dwóch kryteriów nie ma miejsca dla partnerów czy przyjaciół. Ci pogrobowcy sowieckich służb nie mają - bo mieć nie mogą - zachodniej mentalności, która zakłada, że jeśli strony na coś się umawiają, to wypełniają swoje zobowiązania. Dla dzisiejszych władców Rosji taka polityka nie jest atrakcyjna. Uważają, że trzeba działać agresywnie. Dasz palec, zabiorą całą rękę. Wasz premier i prezydent powinni to w końcu zrozumieć.
- Być może tego nie rozumieją, a być może po prostu prowadzą realpolitik. W jednej z najważniejszych do rozwiązania spraw, czyli zbrodni katyńskiej, udało się przecież osiągnąć już pewien progres. Duma swoją uchwałą uznała odpowiedzialność Stalina za ten mord...
- Pamiętajmy, że jeszcze za czasów Gorbaczowa ZSRR uznał, że to Stalin odpowiada za tę masakrę. Ujawniono wiele dokumentów, które to potwierdzały. Potem jednak rosyjskie władze zrobiły, moim zdaniem, bardzo poważny błąd. Przejęły mianowicie oficjalnie całą schedę po ZSRR. Nie tylko "plusy", które zapewniał reżim, takie jak międzynarodowa pozycja kraju, ale też minusy, czyli np. długi i odpowiedzialność za mordy, których reżim się dopuścił. W ten sposób otworzyła się droga dla procesów sądowych, które Polska mogła wytoczyć państwu rosyjskiemu za zbrodnie popełnione na jej obywatelach. I zażądać odszkodowań.
- Ale przedstawiciele rodzin katyńskich mówią, że żadnych pieniędzy od Rosji nie chcą, tylko zadośćuczynienia prawnego i moralnego.
- Nie szkodzi. Kreml po prostu przestraszył się, że Polska może to zrobić. Problem nie leży w tym, że zmienił zdanie na temat historii. Doskonale zdaje sobie sprawę, że dokumenty potwierdzają odpowiedzialność radzieckich władz i w dodatku zostały już opublikowane. Jeśli jednak oficjalnie uznaliby polskie ofiary, mogłoby to uruchomić falę odszkodowań, które sięgałyby miliardów dolarów. Stąd około 1999 roku nastąpił zwrot. Nagle Moskwa zaczęła wszystkiemu zaprzeczać.
- Liczy na to, że Polska odpuści?
- Z pojawieniem się rządu Platformy Obywatelskiej pojawiła się u nich nadzieja, że się dogadają. Zapewne powiedzieli Polakom: "chcecie dobrych relacji, dobrze - uznamy Katyń, ale musicie zagwarantować, że nie będziecie żądać od nas pieniędzy". Wydaje mi się, że ceną za tę zmianę stanowiska było wyrzeczenie się roszczeń finansowych. Wygląda na to, że polski rząd dał taką gwarancję.
- Czy to jedyny warunek. Może Rosja - w zamian za przyznanie Polsce racji w kwestiach symbolicznych - zażądała czegoś jeszcze?
- Na pewno są to ustępstwa w sferze gospodarczej. Czytałem, że rosyjskie koncerny naftowe są mocno zainteresowane zakupem polskiej rafinerii lub zmuszeniem Polski do poparcia projektu budowy elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim kosztem takiego projektu na Litwie. Widać więc, że z jednej strony chcą przejąć kontrolę nad sektorem energetycznym w Polsce, a z drugiej poróżnić was z sąsiadem. To niebezpieczna gra.
- Uważa się, że Gazprom jest nieodzownym elementem w tej grze.
- Oczywiście, Gazprom niepokoi się informacjami, że w Polsce znajdują się ogromne złoża gazu łupkowego, co może podważyć pozycję tego giganta gazowego jako monopolisty na rynku surowców energetycznych w Europie. Mam wrażenie, że następnym krokiem będzie więc próba osłabienia waszych ambicji w tej dywersyfikacji dostaw gazu albo próba zupełnego przejęcia sektora energetyki, aby zapewnić dobrą pozycję dla Gazpromu.
- Obserwuje pan śledztwa polskiej i rosyjskiej prokuratury w kwestii wyjaśnienia przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem?
- Wiemy, jak to tzw. śledztwo jest prowadzone przez Rosję. W zasadzie niewiele się w nim dzieje, co paraliżuje też prace polskiej prokuratury. Polacy otrzymali tylko to, co Moskwa postanowiła im dać. Kreml po raz kolejny testuje, na ile może sobie pozwolić w relacjach z Polską. Jeżeli Polacy są gotowi odpuścić sobie sprawę śmierci tylu najwyższych przedstawicieli swojego państwa, to można z nimi zrobić wszystko.
- Zastanawiające jest to, że z jednej strony prezydent Miedwiediew czyni gesty dobrej woli w stronę Polski. Z drugiej zaś premier Putin grozi, że jeżeli w Polsce pojawią się rakiety Patriot lub jakaś forma tarczy antyrakietowej, Rosja przerzuci w rejon granicy z NATO broń nuklearną. Jak rozumieć tę rozbieżność?
- Pamiętamy, jak Kreml sprzeciwiał się rozmieszczeniu w Polsce i Czechach elementów tzw. tarczy antyrakietowej. Oczywiście Rosja doskonale wiedziała, że taki system w żadnym stopniu jej nie zagraża. Co więcej, nie może być ochroną przed bronią nuklearną Rosji. Moskwa nie boi się napaści, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie porwałby się na taki atak. Boi się jednak stracić swoje wpływy. Sprzeciwiała się temu nie dlatego, że godziło to w jej bezpieczeństwo, ale dlatego, że to czyniło Polskę bardziej niezależną. To była kwestia zasady - czy Polacy mają prawo zbudować system obrony bez ich zgody, czy nie.
Władimir Bukowski
Rosyjski dysydent. Obrońca praw człowieka w ZSRR