Witold Jurasz

i

Autor: materiały prasowe Witold Jurasz

Witold Jurasz: Słowa Netanjahu to efekt naszej amatorszczyzny

2019-02-16 5:00

Rozmawia się z drugą stroną i zwraca jej uwagę na to, na co jesteśmy wyczuleni i jakich ewentualnie kwestii lepiej, żeby nasi partnerzy nie poruszali lub wyrażali się po prostu bardzo precyzyjnie, bo w relacjach polsko-żydowskich każde słowo i każdy przecinek ma znaczenie. To abecadło dyplomacji. Fakt, że tego zabrakło, wiążę z tym, że polską dyplomacją rządzą dziś nie praktycy, ale teoretycy - mówi o oburzających słowach izraelskiego premiera Witold Jurasz, były dyplomata i dziennikarz.

„Super Express”: – Szczyt bliskowschodni w Warszawie od początku budził emocje. Zwłaszcza w Teheranie, który obawiał się jego antyirańskiego wydźwięku. Głównie dzięki wysiłkom Benjamina Netanjahu i jego komentarzom nt. odpowiedzialności Polaków za Holocaust, panuje przekonanie, że konferencja okazała się przede wszystkim antypolska. Rzeczywiście? Czy to może zwykła histeria?
Witold Jurasz: – Ten antypolski wydźwięk widać przede wszystkim w naszym kraju. Kiedy przejrzy się bowiem media międzynarodowe, na szczęście dla nas, wypowiedzi premiera Netanjahu się nie przebiły. Z tego względu patrzyłbym więc na to trochę spokojniej. Myślę, że więcej szkody narobiły jednak słowa amerykańskiej dziennikarki, która raczyła powiedzieć, że powstanie w getcie wybuchło przeciwko „polskiemu i nazistowskiemu reżimowi”. To słowa absolutnie skandaliczne.
– Rozumiem wzburzenie słowami pani dziennikarki, ale chyba jej wypowiedzi mają inną siłę rażenia niż premiera Izraela.
– Oczywiście, różnica jest, ale i jedna, i druga wypowiedź pokazuje szerszy problem, z którym coraz częściej na świecie mamy do czynienia – coraz mniejszego rozumienia tego, kto II wojnę światową wywołał i kto za jej okrucieństwa odpowiada. Nie uchodzę za osobę szczególnie propisowską, PiS ostro nieraz krytykuję, ale pamiętam słowa premiera Morawieckiego, który w rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz mówił o tym, że Holocaust nie był dziełem nazistów, a Niemców.
– Było oburzenie.
– Tak, spotkał się z ogromną krytyką w Polsce, a jego słowa uznano za skandaliczne. A skandaliczne nie były i wypowiedzi amerykańskiej dziennikarki są na to najlepszym dowodem.
– Ale chyba nie tylko przez to ten szczyt wyszedł, jak wyszedł.
– Owszem, on był po prostu zupełnie nieprzygotowany. Gdybyśmy obaj miesiąc temu usiedli i zaczęli zastanawiać się, co przy okazji tego szczytu może pójść nie tak, to wśród największych zagrożeń dostrzeglibyśmy na pewno bardzo przecież drażliwe kwestie polsko-żydowskie. Taką pracę powinni też wykonać osoby odpowiedzialne za ten szczyt.
– Doszliby do tych samych wniosków, co my. I co wtedy?
– Rozmawia się z drugą stroną i zwraca jej uwagę na to, na co jesteśmy wyczuleni i jakich ewentualnie kwestii lepiej, żeby nasi partnerzy nie poruszali lub wyrażali się po prostu bardzo precyzyjnie, bo w relacjach polsko-żydowskich każde słowo i każdy przecinek ma znaczenie. To abecadło dyplomacji. Fakt, że tego zabrakło, wiążę z tym, że polską dyplomacją rządzą dziś nie praktycy, ale teoretycy. Ich brak doświadczenia sprawił, że szczyt był po prostu nieprzygotowany.
– Wystarczył telefon do kolegów z Tel Awiwu?
– Jeden telefon nie wystarczy. Tu potrzebne są wizyty, dobre relacje i twarde stawianie naszych oczekiwań. Inaczej jesteśmy zdziwieni i budzimy się z takim kacem jak teraz. A przecież nawet państwa całkowicie podległe innym mogą wygrywać takie drobne sprawy, jak kwestie protokolarne, sformułowania, które padają etc. W przypadku tego szczytu to było do załatwienia. Dobrze to chyba podsumowują słowa polskich dyplomatów, którzy pełnili służbę jeszcze w czasach PRL, a których spotkałem na spotkaniu promocyjnym książki jednego z nich. Stwierdzili jasno w reakcji na to, co się na szczycie bliskowschodnim stało: myśmy przynajmniej protokolarnie od „radzieckich” więcej wymagali. Myślę, że to pokazuje skalę amatorszczyzny przy okazji tego szczytu.
– A może było tak, że nasza strona za bardzo skupiła się na przyjeździe Amerykanów, zapominając, że przyjeżdża też nieobliczalny Benjamin Netanjahu?
– Przecież Natanjahu nie jest w polityce izraelskiej od dziś, więc polska strona powinna doskonale zdawać sobie sprawę, czego się spodziewać. Tym bardziej że premierem był już 20 lat temu i wtedy jakoś udawało się uniknąć takich przykrych niespodzianek, jak jego słowa wygłoszone w Polsce. Ale jest gorzej.
– W sensie?
– Miarą tego, jak przy obecnej dyplomacji wygląda pozycja międzynarodowa Polski, jest wizyta przedstawiciela innego kraju. Przewodniczący izby wyższej białoruskiego parlamentu, Michaił Miasnikowicz, był w Zaleszanach, w których oddział Rajmunda Rajsa „Burego”, czczonego przez polską prawicę jako bohatera, zamordował miejscowych Białorusinów, w tym kobiety i dzieci. W swoim przemówieniu wyraził de facto dezaprobatę dla naszej polityki historycznej i dodał, że polskie władze zapewniły go, że mieszkający w Polsce Białorusini nie będą skrzywdzeni. Mamy więc nową sytuację, w której przyjeżdżają przedstawiciele białoruskich władz i nas pouczają.
– A dziwi się pan?
– Zupełnie nie. Skoro w obronie „Burego” stosujemy takie same argumenty, jak ukraińscy obrońcy UPA, to trudno potem się dziwić, że Białorusini postrzegają nas tak, a nie inaczej. No, ale znów – to też można było załagodzić. Wystarczyło, żeby z Miasnikowiczem był ktoś z władz RP i już byłby inny wydźwięk. W tym kontekście słowa Netanjahu jeszcze bardziej pokazują, jak złą politykę na wielu frontach prowadzą polskie władze.
– Władze wobec Netanjahu pogrywają sobie jednak twardo. Prezydent w zasadzie zachęcał publicznie, by odwołać szczyt Grupy Wyszehradzkiej, który miał się w przyszłym tygodniu odbyć w Izraelu. Nie za bardzo się z tym pospieszył?
– Mam mieszane uczucia. Z jednej strony oczekiwałbym od polskich władz mniej emocji, a więcej chłodnej analizy, ale z drugiej strony, kiedy padają tak obraźliwe słowa ze strony premiera Izraela, a on ich nie odwołuje, reakcja jest niezbędna. W tym szaleństwie musimy jednak pamiętać, że każde stwierdzenie jakoby nie było Polaków, którzy mordowali Żydów, jest skandaliczne. Natomiast każde stwierdzenie, że Polacy – bez wskazania na indywidualną winę i brak winy państwa jako takiego – kolaborowali z Niemcami przy Holocauście, jest obraźliwe i nieakceptowalne. Problem polega na tym, że u nas albo się zaprzecza jakiejkolwiek, nawet indywidualnej winie, albo dla odmiany nie widzi żadnego problemu, jak zamiast o Niemcach mówi się o nazistach, za to Polaków nazywa jakoś dziwnie, nazwy narodu nie pomijając.
Rozmawiał Tomasz Walczak