Witold Jurasz

i

Autor: materiały prasowe Witold Jurasz

Witold Jurasz dla SE: Mosbacher mówi głosem wszystkich Amerykanów [NASZ WYWIAD]

2018-11-28 5:49

Tym bardziej mnie dziwi, że próbuje się ten list zrzucić na karb niedoświadczenia pani ambasador. To pokazuje całkowite niezrozumienie tego, jak działa amerykańska dyplomacja. Można mieć oczywiście zastrzeżenia do tej strony sporu politycznego w Polsce, która czasem sprawia wrażenie, że z lubością prezentuje wszelkie przejawy antysemityzmu w naszym kraju, ale to we Francji, a nie w Polsce bezczeszczone są żydowskie cmentarze - powiedział dziennikarzowi Super Expressu były dyplomata, publicysta Witold Jurasz. 

- "Super Express”: - Dziennikarze RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” opublikowali wczoraj treść listu, który ambasador USA Georgette Mosbacher miała wysłać do premiera Morawieckiego. List miał dotyczyć m.in. materiału „Superwizjera” TVN o neonazistach i śledztwie prokuratury w tej sprawie oraz wolności prasy. Polska prawica zareagowała na pismo Mosbacher wielkim oburzeniem. Słusznie?

- Witold Jurasz: - Myślę jednak, że wściekłość na panią ambasador narastała wraz z upływającym czasem, a swój początek miała, gdy pani Mosbacher odwiedziła polski Sejm. Tam po raz pierwszy zabrała głos w sprawie wolności prasy. Nie powiedziała wówczas niczego skandalicznego. Stwierdziła tylko oczywistą rzecz: że władza nie powinna ingerować w wolność mediów. Jeżeli kogoś to oburza, nie pozostaje mi nic innego, jak się zdziwić.

- Być może to nic wstrząsającego, że Amerykanie właśnie w sprawie mediów potrafią reagować bezkompromisowo. Tym bardziej, że grupa TVN jest w amerykańskich rękach, a Amerykanie oprócz tego, że cenią sobie wolność słowa, to jeszcze twardo bronią interesów swoich firm. To też chyba nie powinno dziwić polskiej strony.

- To, że TVN należy do amerykańskich właścicieli, nie ma w tym wypadku zasadniczego znaczenia, choć oczywiście Amerykanie będą twardo bronić swoich inwestycji. Zresztą ambasador Mosbacher zapowiadała to publicznie na pierwszym swoim spotkaniu w Warszawie. Ma Pani natomiast rację, że dla Amerykanów wolność słowa jest priorytetem. Wśród swoich sojuszników ze świata Zachodu trudno im zaakceptować jej łamanie. Na Zachodzie kwestie wolności mediów przestały być sprawą wewnętrzną. Polska jako część Zachodu, powinna to rozumieć. Wszelkie drogi na skróty będą budzić oburzenie i trzeba to przyjąć do wiadomości. Tym bardziej mnie dziwi, że próbuje się ten list zrzucić na karb niedoświadczenia pani ambasador. To pokazuje całkowite niezrozumienie tego, jak działa amerykańska dyplomacja. Można mieć oczywiście zastrzeżenia do tej strony sporu politycznego w Polsce, która czasem sprawia wrażenie, że z lubością prezentuje wszelkie przejawy antysemityzmu w naszym kraju, ale to we Francji, a nie w Polsce bezczeszczone są żydowskie cmentarze. Tyle, że nawet jeśli niektóre media czasem wyolbrzymiają skrajne ekscesy to nadal ich wolność jest świętością.

Może gdyby doszło do zainicjowanego przez panią ambasador spotkania z wicepremierem i ministrem nauki, kontrowersje wokół samego listu byłyby nieco mniejsze? Warto przypomnieć, że to Jarosław Gowin zrezygnował rozmowy z panią ambasador. Powodem takiej decyzji miała być m.in. treść rzeczonego listu.

- Nie sądzę. Mleko się i tak już rozlało. Oczywiście to wielka szkoda, że nie dojdzie do spotkania pana Jarosława Gowina z panią Mosbacher. Premier Gowin wydaje się człowiekiem, który potrafi łagodzić trudne sytuacje. Poza tym zawsze lepiej porozmawiać niż milczeć. Jednak pan premier zdecydował inaczej – jak rozumiem kierował się racjami wewnątrz politycznymi. Trudno.