"Super Express": - Rośnie napięcie wokół Krymu, gdzie dochodzi do protestów rosyjskiej ludności wobec nowych porządków na Ukrainie. Jakby tego było mało, oliwy do ognia dolewa Władimir Putin, który zaordynował alarm bojowy armii rosyjskiej z okręgów wojskowych położonych blisko ukraińskiej granicy. Myśli pan, że to zwykłe prężenie muskułów czy zapowiedź czegoś poważniejszego?
Witalij Portnikow: - Na razie działania Putina należy traktować w kategoriach testu psychologicznego. Jak to się dalej rozwinie, trudno przewidzieć. Niemniej warto mieć z tyłu głowy bardzo istotny w tym kontekście fakt. Ten mianowicie, że Rosja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zgodnie z umowami międzynarodowymi w zamian za rozbrojenie jądrowe Ukrainy zgodziły się m.in. na gwarancje jej integralności terytorialnej. Jeśli więc Putin zdecydowałby się na wprowadzenie rosyjskich wojsk na Ukrainę, oznaczałoby to zerwanie międzynarodowych zobowiązań Rosji.
ZOBACZ: 6 tysięcy rosyjskich żołnierzy zajmuje Krym
- Nie ma pan wrażenia, że straszenie interwencją wojskową ze strony Rosji jest jednak wyrazem bezsilności Kremla w kwestii sytuacji na Ukrainie? Jeśli miałby inne narzędzia w ręku, pewnie działałby nieco subtelniej.
- Faktycznie, po wydarzeniach politycznych ostatnich dni Rosja w Kijowie niewiele ma do powiedzenia. Ma jednak jakiś wpływ na siły prorosyjskie na Krymie, które wzywają do odłączenia się półwyspu od Ukrainy. To faktycznie jednak nie jest możliwe, ponieważ przeciwko rosyjskiemu szowinizmowi, który demonstruje w Symferopolu, wystąpili Tatarzy krymscy.
W tym momencie parlament Krymu, w którym większość ma Partia Regionów, jest między tymi dwoma siłami, występując w roli czynnika stabilizującego. Przewodniczący Rady Najwyższej Krymu Władimir Konstantinow zapewnił, że parlament nie będzie się zajmował kwestią wyjścia Autonomii z Ukrainy. Prowokacje prorosyjskich sił pod przywództwem premiera Krymu Anatolija Mogiliewa należy zresztą ocenić jako próbę utrzymania się go przy władzy.
Szef MSW Ukrainy: to rosyjska inwazja i zbrojna okupacja!
- Wydaje się panu, że te nastroje separatystyczne mogą ostatecznie doprowadzić do znacznego zaostrzenia wewnętrznej sytuacji na Ukrainie, która jeszcze w weekend zaczęła się stabilizować?
- Myślę, że te nastroje są nawet bardziej niebezpieczne dla Europy, ponieważ jeśli mimo swoich zobowiązań Rosja zechce odłączyć Krym od Ukrainy, złamie tym samym podpisane przez siebie umowy międzynarodowe, co musi prowadzić do konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Taki konflikt z fazy chłodnej może przejść do fazy gorącej, a to już oznacza wojnę światową.
- Granie kartą ludności rosyjskiej i prorosyjskiej na Ukrainie to jedyne skuteczne narzędzie, które przeciwko rozwojowi sytuacji w kraju ma teraz Kreml?
- Faktycznie, to jedyne narzędzie, które teraz ma Putin, żeby wywrzeć presję na nową władzę na Ukrainie. Nie ma w tej chwili sojuszników ani w ukraińskim parlamencie, ani wśród regionalnych elit, ani w Partii Regionów. Jest tylko karta mniejszości rosyjskiej i próba stworzenia iluzji, że mamy na Ukrainie konflikt etniczny. Niestety, ta iluzja może stać się pretekstem do rosyjskiej interwencji.
- Pana zdaniem przegłosowanie w weekend przez Radę Najwyższą likwidacji ustawy językowej przeforsowanej przez Janukowycza, która gwarantowała rosyjskiemu status języka urzędowego w częściach Ukrainy zamieszkanych przez ludność rosyjskojęzyczną, nie było błędem ze strony opozycji, który dał rosyjskiej propagandzie wygodne narzędzie?
- Ma pan rację. To duży błąd taktyczny, który był efektem zupełnie zbędnego w tym przypadku pośpiechu rewolucyjnego. Niepotrzebnie stał się paliwem dla prorosyjskich sił na Ukrainie i propagandy rosyjskiej, która wykorzystuje ten fakt, aby pokazać nienawiść Ukraińców wobec Rosji i uzasadnić potrzebę obrony ciążącej ku Kremlowi ludności. Rozmowy z południowo-wschodnimi regionami kraju na temat tej ustawy można było przeprowadzić za 3-4 miesiące, kiedy emocje nieco by już opadły.
Witalij Portnikow, ukraiński dziennikarz i analityk
fot. AFP/EastNews/Viuctor Drachev, Vasili Batanov