Wszyscy wiemy, że posłowi Przemysławowi Wiplerowi niedawno stała się krzywda. Jego zdaniem został on zaatakowany. Jak to streścił anonimowy internauta wcielając się w posła: „Stałem spokojnie pod klubem, aż tu nagle podbiegli policjanci, pobili mnie i obrzygali” . Zaś zdaniem policji i świadków było inaczej. Czyli klasycznie słowo przeciw słowu. Plus monitoring.
Jak było? Zostawmy to. Sąd tę sprawę oceni
Chciałbym jednak na tym przykładzie podzielić się refleksją na temat czegoś znacznie smutniejszego. Otóż pan poseł, gdy promile opadły, wydał oświadczenie – przedstawił swoją wersję wydarzeń. Ma do tego prawo. Jest posłem na Sejm – ma więc też prawo, tak jak to się stało, wydać je w Sejmie.
Łamiącym się głosem opowiadał o niesprawiedliwości, która go spotkała – opowiadał o przemocy, o katowaniu (zresztą wcześniej jego asystent użył sformułowania: "zobaczyłem człowieka skatowanego") – a to wszystko na tle tablic z nazwiskami polskich parlamentarzystów, którzy nie przeżyli II wojny światowej. Ta lista jest bardzo długa. To poprzednicy posła Wiplera – zmarli z wycieńczenia, pobici na śmierć, rozstrzelani salwą w klatkę piersiową lub zastrzeleni strzałem w tył głowy.
Wielkie niestety
Oczywiście wykluczam możliwość, aby pan poseł specjalnie ustawił się na ich tle. Stał w miejscu, w którym bardzo często parlamentarzyści wypowiadają się dla mediów. Historia naszego kraju jest tak tragicznie niezwykła, że przywykliśmy do takich tablic. Żyjemy pośród nich. Żyjemy. No właśnie. I – wielkie niestety – nauczaliśmy się ich nie zauważać. Jakże marnie to wygląda, gdy – jak to nieświadomie zobrazował poseł na Sejm RP Przemysław Wipler – na ich tle mierzymy swoje małe sprawy.