A przecież tupolew to chwała ZSRS, której kontynuatorem jest Putin. Jaka szkoda, przecież samoloty mogły wyeliminować się same. Czyli rozbić z pasażerami na pokładzie. Bo Rosja nigdy nie liczyła się z ludzkim życiem. Przykłady? Ratowanie swoich obywateli w szkole w Biesłanie, teatrze na Dubrowce czy na okręcie atomowym "Kursk". A w przypadku katastrof lotniczych zawsze winni byli piloci. Tak jak w ostatniej tragedii innego modelu Tu-134 pod Pietrozawodskiem w Karelii (w czasach sowieckiej szczęśliwości skupisko łagrów). Niemal od razu pojawiła się wersja o pilotach-samobójcach. Żadne tam warunki atmosferyczne (choć też była gęsta mgła), żadne błędy wieży. We krwi rosyjskiego nawigatora oczywiście znaleziono alkohol. Wicepremier Iwanow oświadczył nawet, że to nowy Smoleńsk (choć tym razem kilka osób przeżyło). I co z tego wynika? Nic. Rosja to duży kraj, miliony ludzi.
Jednak odcięcie się dzisiejszej rosyjskiej "demokracji" od internacjonalistycznej tradycji nie mogło być całkowite. Eksploatowanych ma być nadal 56 tupolewów 154. Decyzja "Rosawiacji" nie dotyczy też naszego jedynego tupolewa (nr 102), bo ten ma być lepszy, "zmodyfikowany" (tylko że bubel zawsze pozostanie bublem, choćby go ładnie opakować). Polacy, szczególnie polskie VIP-y, mogą dalej narażać życie w tej supernowoczesnej sowieckiej maszynie. Choć ten najważniejszy pasażer - Kaczynskij, bohater antyrosyjskiej eskapady do Gruzji, został już "obezwładniony". Razem z nim dawny prezydent Kaczorowskij - symbol ciągłości między II i III RP, skazany w 1941 r. przez NKWD na karę śmierci, zamienioną na dziesięć lat łagrów oraz 94 przedstawicieli elity na ogół chłodno nastawionej wobec odradzającego się imperium.
Dyskretne potępienie błędów sowieckiego generała-pułkownika inżyniera Andrieja Nikołajewicza Tupolewa, Bohatera Pracy Socjalistycznej, odznaczonego Orderem Lenina (gdyby żył, musiałby złożyć samokrytykę - może zostałby ułaskawiony?) obowiązuje od wczoraj. Zbiegło się w czasie z prezentacją "Białej księgi" PiS. Ale na nią Rosjanie już nie odpowiedzieli. Tzn. oficjalne czynniki, bo w mediach komentarzy było sporo. "Tańcem na grobach" nazwał wystąpienie Macierewicza publicysta "Izwiestii", dodając, że dla posła PiS "dobry Rosjanin to martwy Rosjanin". Historia poświadcza jednak coś odwrotnego - dla Kremla dobry Polak to martwy Polak. I martwa, podbita Polska. Dziś w formie podporządkowania gospodarczego. A Macierewicz to psuje. Jednak nie wszystko stracone - szansą na kontynuowanie "pojednania" jest właściwa postawa rządu RP i właściwy raport - jak najbardziej zbliżony do kłamstw MAK.
Bo to kłamstwa MAK nadal mają być jedyną obowiązującą wykładnią przyczyn katastrofy smoleńskiej. Żaden raport Macierewicza, a nawet Millera. A ten ostatni miał być gotowy już w lutym, żeby zostać upubliczniony... przed samymi wyborami. Ale znów plany pokrzyżował ten przeklęty Macierewicz, przedstawiając "Białą księgę".
To kiedy w końcu rządowy dokument ujrzy światło dzienne? Ponoć za kilkanaście dni, bo trzeba go przetłumaczyć na rosyjski i angielski. Co ma piernik do wiatraka, nie do końca wiadomo, chyba tyle, żeby jeszcze choć trochę odwlec niesympatyczną dla siebie prawdę. I na nic protesty rodzin ofiar - przecież najbardziej zainteresowanych poznaniem przyczyn śmierci swoich bliskich.
I choć prawda rządu ma być zbliżona do prawdy opozycji, najważniejsi politycy PO z premierem Tuskiem na czele "Białej księgi" czytać nie będą. Ale krytykować - i owszem. Krytykują, nie pokazując - od ponad roku - efektów swojej pracy. Krytykują, bo stoi za tym Macierewicz. A ten - jeśli wierzyć Niesiołowskiemu - powinien trafić do psychuszki. Ciekawe jednak, że kiedy współzakładał Komitet Obrony Robotników chory nie był. Czyli to choroba nabyta. Nabyta, gdy wstąpił do PiS, a właściwie dużo wcześniej - gdy popadł w konflikt z Michnikiem i Kuroniem. Tymczasem "wariatów" w innych partiach toleruje się, a nawet hołubi.