"Super Express": - Nie zdziwił się pan, że skompromitowany aferą madrycką Mariusz Antoni Kamiński co prawda na krótko, ale znalazł posadę szefa Polskiego Holdingu Obronnego?
Bronisław Wildstein: - Przyznam, że dokładnie aferze madryckiej się nie przyglądałem, więc trudno mi powiedzieć, czy ta osoba jest rzeczywiście skompromitowana, czy też nie.
- Miarą kompromitacji jest chyba to, że prezes Kaczyński bez mrugnięcia okiem Kamińskiego i jego kompanów z wyprawy madryckiej wyrzucił z partii.
- Jarosław Kaczyński chciał po prostu uniknąć sytuacji, w której przeciwnicy polityczni mieliby łatwy cel. Nic tu nie rozstrzygam. Z jednej strony nie usłyszeli zarzutów prokuratorskich, a z drugiej wydaje się, że było to naruszenie pewnych standardów. Choć na pewno było to naruszenie zdecydowanie mniejsze niż w wypadku np. Radosława Sikorskiego. Ale oczywiście było i lepiej unikać takich spraw. Najważniejsze jest to, że Kamiński ostatecznie szefem PHO nie został.
- Był nim, zdaje się, przez 24 godziny. I czy już to nie pokazuje, że PiS stracił instynkt samozachowawczy. Wygląda to bowiem tak, jakby chcieli wejść w buty PO, choć wcześniej słusznie krytykowali Platformę za kolesiostwo.
- To chyba za ostro powiedziane, ponieważ w wypadku Platformy taka osoba zostałaby na swoim stanowisku. Do tego słyszelibyśmy narzekania, że jakim prawem człowieka pozbawia się pracy, na którą przecież zasłużył. PiS jednak natychmiast, kiedy sprawa stała się głośna, zareagował zwolnieniem. Oczywiście partia, która idzie do wyborów pod hasłem oczyszczenia życia publicznego, i to partia, która jest nieustannie ofiarą dywanowych nalotów przeciwników politycznych i medialnych, powinna uważać szczególnie.
- Ostrzegamy więc kolegów z PiS?
- To, że się w dużej partii zdarzają nietrafione nominacje, i to nominacje, które natychmiast się koryguje, to nie ma w tym nic strasznego, nie ma. Choć rzeczywiście trzeba bardziej uważać.
- Pana zdaniem, skąd się biorą w PiS takie nietrafione decyzje personalne? Zwykła nierozwaga? Czy coś gorszego?
- Takie oceny to niezrozumienie sytuacji. Państwo jest bardzo dużym organizmem, a rządząca partia jest rozległą strukturą i nie ma takich, którzy byliby w stanie nad wszystkim panować. Zawsze zdarzają się takie rzeczy. Ba! Muszą się zdarzać, bo to jest nieuniknione.
- Nominacja dla Kamińskiego to nie pierwszy przypadek w czasie rządów PiS, kiedy daje się państwową posadę skompromitowanym ludziom.
- Rzeczywiście, tak było. Ważne jest jednak to, że nastąpiła korekta. Jasne, że wolelibyśmy, aby się nie zdarzały, ale wiemy, na jakim świecie żyjemy.
- Nie boi się pan, że teraz, kiedy PiS jest partią władzy, stanie się Platformą bis?
- Zawsze boję się o każdą partię, by nie popadła w patologie władzy. Jest tu silna presja. W końcu dostaje się władzę i ma się do obsadzenia bardzo dużo stanowisk. Ale że Prawo i Sprawiedliwość będzie drugą Platformą Obywatelską? W to akurat nie wierzę. Oczywiście, może się zdarzyć, że partyjna rachuba weźmie górę nad publiczną. Trzeba zdać sobie jednak sprawę z mechanizmu, który istnieje w partiach politycznych.
- Co ma pan na myśli?
- Partia to taki twór, w którym są ludzie o wspólnych celach i między którymi panuje pewne zaufanie. Stąd odruch, by ludzi na stanowiska szukać wśród swoich. Oczywiście w wypadku dojścia do władzy to ślepa uliczka, bo trzeba się otwierać. Dla mnie kluczowe jest to, czy PiS potrafi otworzyć się na nowe środowiska. Jest to bowiem potrzebne.
Zobacz także: Mariusz Antoni Kamiński o swojej nominacji: To nie była decyzja polityczna